» Nie lip 19, 2009 12:47
Już jestem.Napiszę wszystko dokładnie i wkleję zdjęcia,ale wybaczcie,po kilkunastogodzinnej podróży PKP jestem bardzo zmęczona.To 768km.Dzięki Killatha za założenie wątku.Rambo_ruda,nigdy nikim nie dyrygowałam z odległości jw.,dziękowałam wciąż i wszystkim za pomoc.Byłam w urzędzie gminy w Jastarni,rozmawiałam z ludźmi miejscowymi,z turystami,karmiłam koty,w poprzednim roku ja i moja rodzina pomagałyśmy finansowo w udanej akcji sterylizacyjnej tych kilku kotek.Dwie wróciły,mają się dobrze,mam zdjęcia,później wstawię.Nie da się wywieźć tych kotów,jest ich za dużo,z resztą po co?Znów będą nowe i tak w kółko.To trzeba zrobić przy udziale gminy.STERYLIZACJA,nie wywożenie.Próba już była.Turystka z W-wy(o czym pisałam) ściągnęła Straż Miejską,weta,telewizję,coś się ruszyło.Przeraża mnie nastawienie miejscowej ludności.NIE WOLNO karmić kotów,bo będzie ich za dużo.Mają rodzić się i umierać bez ingerencji człowieka.Tam im nawet nie dają wody,piją z kałuży.Raj mają tylko,kiedy są turyści.Mnie zwracano uwagę,że źle robię,ale tolerowano to jakoś,bo turyści znaczą pieniądze dla miejscowych i nie wolno z nimi zadzierać.Pani Bożena karmi swoje i kilka innych,trochę się boi,bo nie podoba się to innym.Ona zupełnie nie ma pojęcia o chorobach,o odrobaczaniu,o szczepieniu.Tam w okolicy nie ma weta,o czym już wiadomo,ona nawet swoich kotów nie zawiezie do Pucka.Na szczęście jej koty jakoś się mają.Facet z Helskiej 35 nie karmi kotów,chociaż uważa je za swoje,nie pozwala ich zabrać,ponoć do Waldemara wystartował z siekierą.Mnie pozwolił wchodzić na podwórko i tam sprzątać,ale nie mogłabym żadnego zabrać z podwórka.One jednak łażą poza posesją,więc jakaś szansa by była.Kotek jest mniej niż kocurków,myślę,że teraz nie więcej jak sześć w samej Kuźnicy.Wszystkie młodziutkie.Na moje oko dwie ciężarne kotki to kocie dzieci,mają kilka miesięcy.Jest kilka starszych kocurów,ale nie kotek.Może one umierają przy porodach? Może są słabsze przez to,że w kółko rodzą dzieci?Nie wiem.
Koty są różne,dzikawe,owszem,ale i miziaste.Te z Helskiej łaziły za mną jak kurczęta za kwoką.Kiedy pierwszy raz jednego wzięłam na ręce,był trochę przestraszony,ale kiedy zaczęłam głaskać,tak mu się spodobało,że nie chciał zejść z rąk.Wszystkie ocierały się o nogi mojej siostry,którą mało przecież znały.Te na Żeglarskiej były dzikawe,to prawda.Głód był jednak większy niż strach.Żadnego jednak nie pogłaskałam,były na opuszczonej posesji za ogrodzeniem.Ostatnio jednak ich tam nie było (turystka mieszkająca w pobliżu i dokarmiająca je stwierdziła,że jest ich osiem).Ja widziałam tam chyba mamę-krówkę,starszego czarnego kocurka i może 6-8 tygodniowe-tygryska,dwa białe z czarnymi ogonkami i dwa czarne z białymi krawatkami,w tym jeden bez kawałka nóżki.Przed wyjazdem widziałam już tylko krówkę,która się przeniosła w inne miejsce.
Żaden z czarnych kotów nie był naprawdę czarny,ale zrudziały.
Obok miejsca,gdzie ja mieszkałam było też stado kotów,czarnych z krawatkami,ale one dostawały jeść,mleko i resztki z obiadu,ale zawsze i trzymały się tego miejsca.Dorodny,rudy kocur łaził po całej Kuźnicy.
A teraz na koniec,Kuźnica to mała wioska,sterylizacja,ale taka wszystkie kotki od razy miałaby szansę powodzenia i liczba kotów zmniejszyłaby się od razu,a kocięta nie umierałyby w męczarniach,najwyżej ginęłyby śmiercią tragiczną na torach,co tam zdarza się nagminnie i na to już nikt nic nie poradzi.