Melduję się w nowym wątku.
Postaram się robić zrzutkę w pracy na Kocia, może uda się zebrać choć trochę kasy dla niego.
Kot był u nas około tygodnia, został zauważony przez jednego z pracowników, gdy siedział mokrusieńki pod krzakiem. Padało wtedy a on bidniutki chował się pod rozłożysty krzak. Był dokarmiany przez różnych ludzi - niektórzy przynosili mu puszki kocie, a inni dawali np. ziemniaki

ze stołówki. W końcu w poniedziałek 2 pracowników przyszło do mnie, żebym pomogła i coś zrobiła z Kotem, bo na dłuższą metę on nie może zostać na terenie naszego zakładu pracy. Poszłam zobaczyć to cudo (dotąd nie wiedziałam o jego znalezieniu). Kot zaczął łasić się do ręki, pogłaskałam go - a tu... szkielecik pokryty futerkiem

. Dowiedziałam się od owych pracowników co jadł Kicio

, popytałam.
Zaczęłam obdzwaniać lecznice w okolicy - nikt go nie szukał, przeszłam wzdłuż i wszerz Podkowę w poszukiwaniu ogłoszeń o zaginięciu kota na słupach - nic. Zero.
Zostawiłam namiary na siebie w lecznicach. Póki co - nikt nie zadzwonił.
W końcu tego samego dnia - w poniedziałek - założyłam mu wątek na Miau z prośbą o pomoc.
Następnego dnia - we wtorek - kot wylądował u Anny Rylskiej w łazience... Miał zostać zabrany przez koleżankę Ani. Ale ona się rozmyśliła...
Uhhhhh, potwornie mi głupio teraz, że Ania tym sposobem ma nowego lokatora w łazience... Z drugiej strony cieszę się, że Kocio jest w dobrych rękach, ma dach nad głową i super-opiekę, że nie musi już jeść ogórków
Aniu - dziękuję Ci za Twoje wielkie serce... Nie miej mi, proszę, za złe, że masz kłopot na głowie... Wierzyłam (chyba też jestem naiwna), że ta koleżanka go weźmie...
Pogłówkuję jak mogę pomóc...