Nie mam pojęcia o co chodzi z singielkami, nie oburzyło mnie to, chociaż jestem sama od kilku miesięcy. A tak w temacie... Jacy ludzie są okrutni, nawet ci, których wydaje się że dobrze znamy:
Gdy poznałam swojego exa, miał 4 zwierzęta: 2 koty - kotkę (11-letnią) i kocura (3-letniego) oraz 2 psy - samca (2-letniego) i sukę (10-letnią). Żadne z tych zwierząt nie było wysterylizowane, kotka i suka rodziły non-stop. Pytałam go co robił z małymi, mówił że wydawał ludziom.
Dla mnie nie do pomyślenia było aby zwierzęta domowe się tak samopas rozmnażały, do tego obie samiczki były leciwe! Gdy zaczęłam się z nim spotykać - obie były znó w ciąży. Z kotką problemów nie było - domyślałam się że będzie miała mało kociąt, natomiast mój ex uprzedził że suka rodzi po 10-11 szczeniąt. Wzywałam wtedy weterynarza, który dał zastrzyk poronny (powiedział że to najlepsze rozwiązanie, zapewnił że suka gładko wydali płody, a zaraz potem da się jej jakąś antykoncepcję) - nie podziałał, suka nadal była w ciąży. Wet uprzedził że ona urodzi, ale szczeniaki mogą być martwe lub zniekształcone. Dał więc 2 wyjścia: albo poczekać aż się urodzą (ale wtedy prawdopodobnie uśpić je) czy dać sukę do sterylki połączonej z aborcją, ryzykując życie suki (ciąża byłą zaawanasowana). Pamiętam jaki dylemat miałam wtedy, oczywiście ryczałam, pisałam też na jakimś forum. Postanowiłam zostawić wszystko naturze i poczekać aż urodzi. Szczeniaków w sumie i tak pewnie nie dałoby się uratować, za to chciałam żeby suka przeżyła.
Strasznie się wtedy bałam że będą zniekształcone, że trzeba będzie je uśpić... Bardzo wtedy żałowałam że zgodziłam się na ten zastrzyk poronny (ale z drugiej strony - ja nie znam ani jednej osoby która chciałaby małego psa, a jak wydać aż 11 szczeniąt?). Ale suka pewnego dnia po prostu była znów "płaska", brzuch jej zniknął. Wezwany weterynarz stwierdził że urodziła. Ale szczeniaków nigdzie nie było. Mój ex powiedział że pewnie je zagryzła i np. gdzieś zakopała, powiedział że robiła to często. A ja głupia mu uwierzyłam. Suka potem dostała zastrzyk antykoncepcyjny, gdyż wet stwierdził że dla starej suczki będzie to bezpieczniejsze niż sterylka.
Jeśli chodzi o kotkę - urodziła wtedy 3 kociaki (mam zdjęcia małych, jeśli ktoś chciałby zobaczyć

), po odchowaniu jeden poszedł do innego domu, 2 zostały (po rozstaniu zabrałam je do siebie, bo on twierdził że ich nie chce, a potem znalazłam im domy), a kotkę po tym jak wykarmiła małe zawiozłam do weta na sterylizaję (wtedy nawet na noc zostałam, żeby się nią opiekować). Sterylkę przeszła wyśmienicie, już następnego dnia miała apetyt i ochotę na zabawy.
Mój ex twierdził że kocha zwierzęta. Owszem, lubił je pomiziać, pomiętosić, poprzytulać. Ale kompletnie nie interesował się ich stanem.
My się rozstaliśmy, przypomniałam mu jeszcze że jego suka ma termin kolejnego zastrzyku za kilka miesięcy... Ale szczerze wątpię że pamiętał o tym - suka pewnie nadal rodzi regularnie. Ciężko mi było, bo wiedziałam że rozstając się z nim, rozstanę się ze zwierzętami. W trakcie rozstania oświecił mnie że tak naprawdę małe kotki i szczeniaki zabijał... Podejrzewam że wtedy po cichu pozbył się szczeniaków a mi skłamał że ona je zakopała... Nie mogłam dojść do siebie, nie mogłam zrozumieć jak będąc z nim, byłam taka naiwna.
A najgorsze co zrobił... to złośliwie, po kilku miesiącach, mimo iż nie utrzymywaliśmy kontaktu, napisał mi że kotka umarła. Wiedział jaka byłam do niej przywiązana. Do dziś o niej myślę, oglądam jej zdjęcia. Z drugiej jednak strony - mogę podejrzewać że skłamał, abym odpisała i się zainteresowała (to dziwny człowiek był i długo potem jeszcze chciał żebym do niego wróciła).
Uprzedzając ataki osób które powiedzą że mogłam zabrać zwierzęta - nie mogłam. One były jego, on je kochał (w jakiś tam sposób), karmił, nie był dla nich zły (w tym sensie że nie znęcał się nad nimi), tylko że mało się interesował ich zdrowiem.
Owszem, mam wyrzuty sumienia, ale nie aż takie duże jak w przypadku Misia... Uratowałam 3 małe koty (bo on by je zabił gdyby mnie nie było) i zapobiegłam dalszemu rozmnażaniu się kotki. Jedyne czego żałuję to tego, że nie wysterylizowałam suki (ale wet powiedział że jest wysoce prawdopodobne że tego nie przeżyje, to był ogromny i stary pies).
I przepraszam że piszę o nich "kotka", "suka", ale one... nie miały imion.
Nie wiem po co to opisałam... Do tego rozpisałam się, uff....
W każdym razie chyba lepiej być samą niż z takim człowiekiem.
