Dopiero wróciłam do domu. Straszne problemy z transportem miałam.
Ale od początku.
Dobra (cudowna) wiadomość: jeden kotek poszedł do nowego domu, myślę, że rewelacyjny Pańciu się kociakowi trafił. Najpierw było troszkę sykania i fukania, ale potem już grzecznie siedział na kolanach. Mam nadzieję, że szybko się w sobie zakochają

Oby więcej ludzi z tak dobrym sercem!!
Drugi kotek nie znalazł stałego domku, pojechał niestety do azylu do Konstancina. Pani Irena to wspaniała osoba, oddana kotom, mająca wielkie doświadczenie, więc kociakowi krzywda się nie stanie. Mam nadzieję, że szybko znajdzie kochających opiekunów, że kocie szczęście się w końcu do niego uśmiechnie.
Kocicę przywieźliśmy od weta i wypuściliśmy w miejscu złapania. I tu zaczyna się najsmutniejsze, biega pod naszymi oknami i szuka małych, próbuje dostać się pod płytę, którą zakryto dziurę pod blokiem gdzie trzymała maluszki. Stoi przed drzwiami balkonowymi i syczy. Musi nas bardzo nienawidzić. Daliśmy jej jeść i nie mamy pomysłu na jej zachowanie. Czy długo to może trwać? Czy już zawsze tak będzie na nas syczeć i płakać za dziećmi?
PS: za dużo przeżyć i łez jak na jeden dzień.
Chciałam kupić mały domek-budę na zimę dla tych kilku osiedlowych kotów, czy macie jakieś adresy sklepów. Nie mam pojęcia jakie są odpowiednie i gdzie się tego szuka.
Jeszcze raz Wam Kochani dziękuję za wielkie serce i wsparcie.
Mam nadzieję, że to jedyna kocica na osiedlu i w najbliższym czasie żaden kociak nie będzie musiał przez to piekło przechodzić.