Jak przygarniałam pierwszego kociaka też miałam taki zamiar, drugi kociaczek czekał na mnie dopóki nie podrośnie (był za maleńki do adopcji) - oba były ze schroniska Na Paluchu w Wawie. Niestety, Franuś odszedł dokładnie po siedmiu dniach od pojawienia się w moim domu (wzięłam go z panleukopenią, chociaż w książeczce miał wszystkie szczepienia i był odrobaczony) i tak strasznie to przeżyłam, że drugiego już się nie odważyłam wziąć (zresztą nie mogłabym, jak się potem okazało - kwarantanna). Minął rok i pojawiła się u mnie Tosia - chyba była mi przeznaczona, bo wcale jej nie planowałam. Tak się o nią bałam po poprzednich przejściach, że dmuchałam i chuchałam na nią. Fakt, była 5-tygodniowym kociakiem, więc bez żadnych szczepień. Wtedy zupełnie nie myślałam o drugim kocie. Teraz oczywiście tego żałuję, bo Tosia czuła się bardzo samotna kiedy wychodziłam z domu na 9-10 godzin. Po powrocie była bardzo absorbująca, stęsniona zabawy, zainteresowania, co było dość męczące. Dopiero po trzech latach się dokociłam (

) i nie było łatwo, bo Tośka oczywiście nie zaakceptowała Maurycego. Było symulowanie chorób, śmiertelna obraza (na mnie, oczywście) ale minął już rok od dokocenia i uważam, że to była najlepsza decyzja. Co prawda Tosia-hrabini nadal miewa humory i Maurycemu pozwala się lizać czy przytulić do siebie tylko wtedy kiedy ona ma na to ochotę, ale jak razem szaleją po domu to lepsze od telewizji a i ja mam święty spokój...
Gdyby nie warunki mieszkaniowe to Cynamonek, przez którego trafiłam na forum byłby moim trzecim domownikiem...
Bierz dwa, nigdy nie będziesz żałować tej decyzji!
