Czas odświeżyć nasz domowy wątek... i to wcale nie z powodu dziewczyn.
I Florcia i Fauna mają się dobrze. Na zdrowie nie narzekają... odrobinkę sie zgrały... W domu może nie idylla, ale nie jest źle.
Ale, wydarzyło się coś, o czym warto wspomnieć...
Mieszkamy w kawalerce i jest dość ciasno. Więc, nie ma mowy o nowych domownikach... do czasu...
Ostatnio byłam na działce u mamy mojej przyjaciółki. Pojechałam zawieźć jej autem rośliny do posadzenia. Działki pracownicze znajdują się w okolicy WATu (Warszawa będzie wiedziała, gdzie jest ta uczelnia).
Wcześniej wielokrotnie słyszałam z opowieści o sąsiadce tej mamy. O tym, że ta starsza pani od dłuższego czasu codziennie jeździ z innej części miasta. Że, kiedyś miała pod opieką kilka kotów, które "życzliwi" ludzie wytruli. No i tu się zaczyna właściwa historia o Miśku/Maćku (zwanym, czasem pieszczotliwie "Pekińczykiem" - słowa pani Halinki - a bo on ma mordkę jak pekińczyk).
To ostatni kot, który nie został otruty i do którego tak p. Halinka jeździła (starsza, prosta kobieta-bardzo sympatyczna i kochająca zwierzęta).
Opowiedziano mi o tym, to i zapałałam ochotą obejrzeć stworzonko. A okazja się nadarzyła.
Tym bardziej, że usłyszałam że kocina jest na działce co najmniej od jesieni (ktoś go wyrzucił?), no i jest PLASKATY?!
3 dni temu zobaczyłam... przemyślałam, przespałam i dziś pojechałam po niego. No nie uchodzi, żeby plaskate mieszkały na działkach. Tym bardziej... w wieku Macieja.
Maciej, to wg. mnie mazowiecka krzyżówka persa.

Sierść bura i niejednolita, ale nie długa. Wiek... wg. mnie min. 10 lat. Mordka... plaskata. Oczy... duże i żółte. Wielkość, słuszna (kawałek porządnego kocura). Waga... nie mała, na pewno ponad 4 kg.
W weekend zadzwoniłam do Koterii z prośba o pomoc weterynaryjną. Przesympatyczna p. Anna umówiła się ze mną na dziś.
Tak więc rano po nocnym dyżurze pojechałam na działkę po Maćka, potem na Pragę do Koterii. Łobuz, w trakcie drogi wylazł mi z kontenera (oczywiście moja wina, bo musiałam źle zamontować kratkę). Na szczęście nie wydziwiało chłopisko i nie chciało kierować. Wlazł pod fotel obok kierowcy i całą drogę tam przesiedział. Jakoś dobrnęliśmy na miejsce.
Został z grubsza obejrzany i pobrano mu krew. Stanęło na tym, że zostanie tam, a ja go odbiorę w czwartek.
Wstępnie, wiem że:
* ma kiepską sierść, bo jest na maksa zapchlony i zawszony
* z tego powodu ma trochę wygryzionych placków na ciele (swędziało, to się drapał i gryzł)
* jest pełno/jajeczny, wiec zostanie wykastrowany
* w paszczy masakra (przy kastracji zrobi się mały remanent)
* w uszach świerzb.
To tak na pierwszy rzut oka...
Co dalej z Maćkiem?
Na działki nie wróci. Wezmę sierścia do domu (najwyżej zamieszka na razie w łazience). Potem będziemy myśleć nad jakimś DS. Może moi rodzice.....?
W każdym razie w taki oto sposób, przypadkiem stałam się pierwszy raz DT. Przynajmniej na razie...
Zdjęcia zrobię po odebraniu z Koterii. Nie chciałam go stresować, bo i tak miał przeżyć dużo jak na jeden dzień
