Oj, panna się dziś władowała do węglarki z resztkami węgla, więc chwilowo zbyt piękna nie jest
A ja wreszcie wybrałam się na wieś nakarmić Tośkę i Bobika i rozmówić się z gospodarzami. Ponieważ przez kilka ostatnich dni miałam czas ochłonąć, przyjęłam plan następujący: nakarmiłam dwójkę moich podopiecznych, którzy tradycyjnie przybiegli, jak tylko usłyszeli mój samochód. Po czym udałam się do zagrody sąsiadów, żeby zapytać o to takie małe łaciate, co było w środę takie potwornie zmarznięte, chore i głodne... Że niby przywiozłam karmę dla kotów i chciałabym dać, bo w środę starsze biły je przy misce i na pewno jest głodne... Liczyłam na odpowiedź - "było i przepadło" i wtedy chciałam strzelić tyradę na temat bezmyślnego dokacania się, znęcania się nad zwierzętami, karalnością takiego czynu itd...
Zastałam tylko gospodynię (gospodarz jak każdy porządny człowiek w niedzielne południe udał się do kościoła). Gospodyni wyraziła ogromne zdziwienie - jakie małe, łaciate?

Było takie?

No może jak nawet było, to pewnie przyszło od sąsiada! Rzeczony sąsiad mieszka jakieś pół kilometra dalej...

.
No i mamy komedię - ja udaję, że szukam łaciatego, a oni udają że łaciate w środę zrobiło sobie samo półkilometrowy spacer w deszczu i błocie na ich podwórko...
Słów szkoda...
DOMU, DOMU SZUKAMY
Joasia