Minęło sporo czasu.. i sporo sie wydarzyło... mało optymistycznie...
nie żyją już 4 malutkie, jest tylko Białabroda (obecnie Aria), na tymczasie u kathrin. nie wiadomo co bedzie dalej, jej rodzenstwo odeszlo z powodu niewydolnosci krazeniowo-oddechowej po zapaleniu pluc, Aria tez ciezko chorowala, trudno ocenic czy nagle nie nastapi zalamanie. Ma tez wyjatkowo paskudnego grzyba, do tego zaraz wroce.
wczoraj odszedl czarny duzy Chlorak, Bruzdniczek. Jego bracia są u mnie. Ogoleni (zdjęcia w wątku moich tymczasów), leczą się z grzyba. Martwię sie o nich, bo choc brykają i są pełni energii - mają jakieś dziwne kłopoty zdrowotne. Nie wiem co z tego bedzie, obserwuje i walcze.
Mama dużych - po wypuszczeniu czuła sie znakomicie, po czym się po 3 tygodniach przeziebiła. Był moment, gdy karmicielka myślała, że juz po niej. udało się ją jednak wyciągnąć unidoxem, teraz jest ok.
W lecznicy jest nadal Mama Małych. Mieszka tam już 2 miesiące, oswoiła się na tyle, że nie reaguje na ludzi paniką. Jest wykastrowana, odzyskała już w miarę zdrowie (był moment, w którym byliśmy już prawie pewni że padnie). Ma jednak koszmarnego grzyba.
I o tym chcę dalej. Zarodniki gryzba musiały na niej być już gdy ją złapałam. Wtedy jednak choroba sie nie rozwijała, nie było tego przynajmniej widać (głaskać to jej się nie da...). Stres, karmienie młodych, choroba - wielkie osłabienie. Grzyb zaatakował.
Czuję się za to "winna", bo przeciez gdybym jej nie zabrała lub gdybym uśpiła od razu kocięta to kocica byłaby zdrowa (wróciłaby po tygodniu do piwnicy i pewnie by się to cholerstwo nie rozwinęło).
Jednocześnie akurat ten grzybek jest nam doskonale znany. Wyjątkowy drań, mogą to potwierdzić wszystkie osoby, które po kontakcie z pierwszymi chlorakami musiały (lub NADAL MUSZĄ!!!!!!) leczyć siebie i swoje koty. Obecnie tego grzybka mam tez ja i kathrin, zwłaszcza ona:) może tu opisać swoje odczucia:)
Z tego też względu nie potrafię jej tak po prostu wypuścić - ten grzyb NIE ZEJDZIE sam. Potrzeba dość intensywnego leczenia. Została zaszczepiona biocanem, wkrótce trzeba to powtórzyć. Trzeba ją też ogolić (moda na sfinksy trwa...) i co kilka dni przez podbierak psikać ile się da fungidermem. Będzie to trudne, bo jest dzika... Byłoby dobrze leczyc ją np. orungalem dodawanym do jedzenia, ale to jest drogie... No i musi siedzieć w lecznicy do odrośnięcia futra, przecież nie wypuszczę łysej.
Dodatkowo - już teraz po 2 miesiacach kotka może mieć problemy z aklimatyzacją w starej piwnicy. Czuję, że będę musiała poszukać dla niej docelowo jakiejść stajni... Tym jednak zajmę się później... na razie trzeba ją doprowadzić do używalności...
Szacowane koszty? straszne. nie wiem ile rośnie futro - ze dwa miesiące? 60 dni x 10 pln = 600 pln. fungidermu pójdzie sporo, minimum 40 pln
2-krotne szczepienie biocanem - 40 pln
orungal - nie umiem oszacować, nigdy nie stosowałam, nie umiem policzyc dawek, 4 kapsułki kosztują ok 30 pln. leczenie trwa kilka tygodni. czyli boje sie ze to bedzie liczba 3-cyfrowa.
Czyli szacunkowy koszt to ok. 800 pln...
Możnaby za to ocalić sporo kociąt. wiem. ale muszę jej pomóc. przez wzgląd na tamte chloraczki, przez wzgląd na te maluszki.
Głównie przez małego Krówka, którego tak pokochałam. Nie mogę teraz zawieść jego Mamy.
Proszę o pomoc - choćby bazarkową. Wszelkie osoby znające mój numer konta upoważniam do podawania go na pw jeśli ktoś zapyta.