Dziś było widać po kociakach, że kocica w końcu sie nimi zajęła na poważnie. Są czyste - futro nie posklejane, puchate; dupki domyte - legowisko nie poplamione. Brzucholki dość pełne.
Kiedy podawałam krople i antybiotyk, a maluszki protestowały, kocica odzywała się do nich ze swojej kryjówki pod szafą. [Zawsze tam ucieka, kiedy wchodzimy do izolatki.]
Teraz po kolei.
Starszaki - dziewczynka już w miarę, oczka maja jeszcze troszkę opuchnięte spojówki, ale są one już dużo bledsze; trzecia powieka jeszcze wychodzi ale też jakby mniej.
Czarny chłopaczek też już się przemieszcza poza klatkę i samodzielnie trafia do miski. Jednak jego oczy dalej są fatalne. Na rogówce widać zbliznowacenia, a spojówki dalej są mocno czerwone i opuchnięte.
Młodszaki - największy czarny ma już ładnie otwarte oczy, nic się z nich nie sączy; na szczęście też nie ma żadnych śladów na rogówce. Najmniejszy [biało-bury, z białymi uszami] oczy ma już otwarte i nie zaklejone, spojówki zaczerwienione, rogówka jednego oka zupełnie zmętniała. I dwa średniaki - obydwa mają oczy jeszcze sklejone wysiękiem, trzeba je odmaczać, by można było w ogóle zakroplić. Marmur [wygląda jak świnka morska tzw. `rozetka`] - widać, że na rogówkach jest silne zmętnienie a spojówki są mocno opuchnięte. I burasek [zwany - Ten z Wrzodem] tu jest najgorzej... jedno oko ma silnie obrzęknięte spojówki, aż pod okiem tworzy się opuchlizna. Kiedy się wreszcie uda rozkleić powieki, to co widać wygląda tak jakby gałka oczna była uszkodzona. Drugie oko zmętniałe.
Gdyby maluchy zostały tam jeszcze jeden dzień, nie wiem, czy dałoby się te oczy uratować. Jeśli stan oczu nie będzie się poprawiał jakoś radykalnie dwójkę maluchów czeka wizyta u weta.
I pewnie Lidka nie napisze - ale bardzo potrzebujemy wsparcia. I na leczenie maluchów; i na karmienie ich i matki; a przede wszystkim na sterylki kocic z tamtego miejsca.