Sytuacja bez zmian. Kotka z małymi cały czas w kontenerku, wychodzi sporadycznie tylko załatwić się na środku podwórka. A na podwórku póki co spokój. Pchełki rosną i zdarza się wiercipiętom wypaść za kontener. Na moje oko są dwa chłopaki i dziewczynka. Kocina oswaja się nam trochę, daje się już dotykać. Trochę się dziś zaniepokoiłam jej "słyszalnym" oddechem, jednak później już nie świstała. Może ma lekki katar (nos jednak czysty), ale jak taką leczyć, jak w kukcach na okupkanym i osikanym przez koty podbalkoniu trzeba jeszcze zaglądać w kontener.

No i grymasić zaczęła - suchego królewna już nie chce (Leonardo i Biomill

), serduszka indycze były smaczne tylko do połowy, a z witamin w pastylkach przeszliśmy na pastę.

Odkłaczającą, bo tylko taka miałam w domu.

Za to na nasz wikt przeszedł ogromny szary kocur, prawdopodobny tatuś pchełek, który wyraźnie pożywia się na podbalkoniu. Tylko, że on jest tak dziki, że można do niego podejść tylko na rzut beretem, co nie przeszkadza stwierdzić, że to kocur - po ogromnych majtających się atrybutach .
Denerwuję się cały czas trochę, biegamy na dół i z powrotem ciągle... Na poniedziałek zaplanowaliśmy znowu akcję "Balkon", tym razem przywieziemy od mojej mamy drabinkę i spróbujemy podać kontener górą, może ta forma będzie dla młodej matki mniej stresująca niż obnoszenie dookoła bloku. Oby się udało, bo brakuje mi innych pomysłów.