Nie wiem czy ktoś jeszcze do nas zajży, a co tam, chciałabym podzielić się opowieścią o moim dzisiejszym spotkaniu z Jaśką.
Jak Zła ciotka kota do weta zawiozła
Postanowiłam w końcu zabrać koteczkę "na przegląd" do weta i na szczepienie. Przyszłam z transporterem prosząc uprzejmie by kot wszedł - usłyszałam małe miauu i kot już w środku - ja w szoku "do transportera??? tak bez walki???", no dobra jedziemy... 20 min jazdy i może jeszcze z jedno miauu, maleńkie.
W przychodni zamknęłam za sobą drzwi do gabinetu - w razie wojny by Jaśka przypadkiem wolności nie chciała wybrać.
Chwila perswazji i kot wystawiony na stół - nic się nie dzieje - żadnych wrzasków, pazurów, syków i prób ucieczki
Wet w szoku, że to kotka - taki wypas (znaczy duża, raczej wielka) a nie kocur
Zagląda w paszczę - bez ŻADNYCH protestów ze strony kota

- ja w międzyczasie referuję skąd Jasia pochodzi i w jakim jest wieku- "Nooo, to piekne zęby "
W uszach pogmerał - kot nic

, w uszach też nic
No to pobieramy krew - to się zacznie...

, nic się nie zaczęło, lapka ogolona, krew utoczona, kot siedzi na stole bez protestów
Chwila czekania na wyniki, gadam z lekarzem, kota trzymam jedną ręką drugą głaszczę i drapię za uszami ... i Jaśka się rozmruczała

na stole u weta
Wyniki dobre - cukier, profil nerkowy i wątrobowy, wszystko w normie
Jeszcze szczepionka i ważenie 4,6 kg kota
I do domku spowrotem, bez jednego miauuu
Ryśka skąd Ty taką kicię wytrzasnęłaś? Przecież takich grzecznych kotów się nie robi.

, przynajminiej nie w Łodzi
