stąd prosiliśmy o pomoc w złapaniu różne osoby z jakiś tam fundacji, ale zostaliśmy wszędzie zbyci i olani. Moim zdaniem koty są jeszcze do oswojenia i mogłyby znaleźć jakiś dom, ale od tego chyba właśnie są fundacje, które dostają od ludzi darowizny właśnie na ten cel.
Jeżeli pomoc ma według was wyglądać tak, że siedzicie z założonymi rękami, a fundacja załatwia wszystko, to nie ma się co dziwić, że takiej "pomocy" wam odmówiono, a nazywanie tego "zbyciem i olaniem" to daleko idące nadużycie. Podobnie jak filozofia "fundacje dostają pieniądze, więc mają to zrobić i już" - fundacje dostają pieniądze na lekarstwa, szczepienia itp. (najczęściej dużo mniej, niż wynoszą potrzeby) natomiast praca wolontariuszy jest CAŁKOWICIE BEZPŁATNA, co więcej wolontariusze dokładają sami, np. na własny koszt utrzymując koty przetrzymywane po sterylkach. Więc to nie jest tak, że fundacje dostają pieniądze pokrywające koszty akcji tak, jak np. straż miejska albo firma sprzątająca śmieci uliczne dostaje pieniądze na swoją działalność z urzędu miasta.
Argumentację "nie możemy palcem kiwnąć, bo mamy jedno (!!!) dziecko, z którym żona i tak siedzi cały czas w domu" uważam za niepoważną.
Co do zostawiania misek z suchą karmą kociętom: w jakim one są wieku? Czy w ogóle umieją jeść suchą karmę? Bo może być tak, że sytuacja tych kociąt jest tak, co jakbyś zostawił swoje dziecko zamknięte samo w domu z butelką wody mineralnej w lodówce i torebką słonych paluszków na blacie kuchennym. Ma jedzenie i picie, nic mu nie będzie, co?