

Pojawił się jakoś późnym latem - wczesną jesienią 2010 w budce przy kociej stołówce. Od razu było widać, że domowy i wypłoszony. P.Ania próbowała go złapać, ale wielki i silny nie pozwolił zamknąć kratki w kontenerze. Zrobił się ostrożniejszy - nie podchodził zbyt blisko. Głodem do klatki łapki też się zwabić nie dało - na osiedlu jest sporo kocich stołówek, a on już je znał. Potem znikł. Może ktoś wyjechał na urlop zostawiając kota w „bezpiecznym” miejscu, wrócił i zabrał z powrotem do domu? Nie, w listopadzie znów był. Ale już nie siedział w budce, pojawiał się nieregularnie w różnych miejscach, w zdecydowanie gorszej formie - futro zmierzwione, brudnawe. Od połowy grudnia widać było, że jest niefajnie - pojawiał się nadal nieregularnie, nadal nie podchodził, czekał, aż panie odejdą od miseczek - ale zagadywał do nich, pomiaukiwał żaośnie… Klatkę łapkę starannie omijał. Zaniepokojone panie zaczęły intensywnie opowiadać o nim na osiedlu, chciały dowiedzieć się gdzie nocuje - może w zamkniętym pomieszczeniu podszedłby do człowieka i dał się zabrać? Może odnajdzie się właściciel i kot do niego podejdzie? Nawet jeśli go wyrzucił, niech pomoże go złapać, poszukam nowego domu.
I wreszcie na początku stycznia 2012 ktoś przypomniał sobie, że w maju 2011 rodzina z sąsiedniej klatki szukała pod blokiem kota - wyskoczył z okna czy balkonu. Jeszcze chwila na ustalenie właścicieli - tak, ito może być ich kot, tak, wyskoczył w maju, mieli dwa, ten który został płakał i tęsknił, więc wzięli już kolejnego, z fundacji (nie od nas), bo te ze schroniska takie zaniedbane. I tak tego z fundacji musieli jeszcze odrobaczać. No wzięliby Rudzika z powrotem, jakoś może pomieszczą się z trzema kotami w domu…. Ale czy one się dogadają? Czy jemu będzie dobrze w domu, czy nie będzie tęsknił za wolnością?
Ok, to będziemy rozważać potem, teraz trzeba sprawdzić czy to on - choć opis się zgadza, kot charakterystyczny - i złapać uciekiniera. Panie dały opiekunom mój telefon - może doradzę jak go zachęcić, by podszedł, jak go złapać, może pomogę. Panie umówiły się z młodym człowiekiem na wieczór w punkcie karmienia. Człowiek przyszedł, kot się nie stawił. Więc stanęła umowa, że młody człowiek (student) albo jedno z jego rodziców będą przychodzili / przynosili jakiś przysmaczek do kocich stołówek - zgodnie ze zwyczajami kota, rano do budki, wieczorem - pod choinkę. Minęło kilka dni, p.Łucja z p.Anią już prawie regularnie widywały kota - p.Ania rano, w.Łucja wieczorem, zgodnie ze stołówkowymi „dyżurami”, od opiekunów żadnego kontaktu - ani potwierdzającego, że to ten kot, ani zaprzeczającego. Znaczy, kota pewne nie wiedzieli. Znaczy, pewnie nie próbowali go zobaczyć. Bo już się nie krył, już z bezpiecznej odległości zagadywał ludzi, miaucząc żałośnie….
I wczoraj (26.01.2012) telefon - p.Ania złapała go!!! Spał w jej piwnicy, bez problemu wzięła na ręce, zapakowała do kontenera. Albo poczuł się bezpiecznie w zamkniętym mieszczeniu, albo już czuł, że nie daje rady…. P.Ania zadzwoniła do opiekunów - raz, drugi, trzeci. Nikt nie odebrał. Zadzwoniła do mnie - kota ma w kontenerze, w domu wypuścić nie może, bo jej kotki go zjedzą, w piwnicy nie - bo ucieknie przez dziury w ścianach. Więc po południu kot trafił do mnie - piękny, ale skołtuniony, brudny, nieco za chudy i strasznie głodny i wymarznięty. No i na pewno ma więcej niż 2 lata, czyli nie młodzik…
Dylemat i telefoniczna burza mózgów - p.Ania, p.Łucja, Agnieszka - wszystkie już miały okazje wcześniej rozmawiać z opiekunami kota. I ja, Oddać kota czy nie oddać? Piękny będzie po odchuchaniu, ale równie piękna Magda długo szukała domu - czyli zajmie nam miejsce w dt na klika miesięcy. Czyli oddać. Ale zainteresowanie ze strony opiekunów właściwie żadne, a nuż stwierdzą, że trzeci kot się nie mieści, że pokochał wolność, albo że zaniedbał się na wolności i wymaga „inwestycji” - i zwrócą mu tę wolność, tyko np. bliżej lasu? Głowy puchną, telefony się grzeją. Panie są na nie - ja sama nie wiem ….
Godz.19.18 - telefon od opiekunów. Jestem w pracy, na granicy zasięgu, połączenie się rwie, niewiele słychać - proszę o kontakt po godz.20tej.
Czekam do dziś - do 13.47. Bo chłopak zapomniał zadzwonić wczoraj.
Kor zginął w maju. Młody człowiek miał maturę. Wywiesili ogłoszenia, dużo. Ze 20 może 30. Kot kupiony na Bałuckim Rynku. Ma jakieś 2 lata z kawałkiem W momencie zaginięcia ważył ze 4kg. Zaszczepiony. Balkon będą zabezpieczać ze względu na tego kota z fundacji (nie wiem kiedy go wzięli). Czemu nie dotarli do karmicieli? Nic nie wiedzą o żadnych karmicielach szukali go przecież, ale matura!!! (podniesiony głos). Ma przyjść z matką wieczorem godz.19-20 obejrzeć rudego.
Opinia lekarza - zęby fatalne, częściowo do usunięcia. Naczyniak w kąciku oka, też do usunięcia. Waga 4,62kg. Wiek - na pewno nie 2-3 lata, grubo powyżej pięciu. Przynajmniej na tyle wygląda. Poszła krew na badanie - trzeba mu te zęby i naczyniaka zrobić.
Jest 20.40.
Nie przyszli. Właśnie zadzwoniła matka młodego człowieka, by upewnić się, czy to ten kot. Oczywiście kot sam sobie winny, włóczył się z bezdomnymi. Przez telefon kota jej nie „opowiem”, przypomniałam, że mieli przyjść - na co dość agresywnie wyjaśniono mi, że pani pracuje i ma inne obowiązki oprócz kota, Nie wytrzymałam, zaproponowałam, by dała sobie spokój z tym kotem, bo zainteresowanie nim widzę ogromne, przejechałam się po poprzednich ustaleniach. Usłyszałam jeszcze kilkanaście kolejnych uwag wygłoszonych podniesionym głosem z pointą, ze mam rację, da sobie spokój.
Rudy szuka domu. I sponsora - na razie na badanie krwi, remont paszczy i usuniecia naczyniaka z kącika oka.
Howgh.