Wicunio ma zdjęty wenflon, jutro robimy kroplówę podskórną i badanka na mocznik i kreatyninę. Mój ojciec podrzucil mnie zebym nie musiała kota nosić, czekamy na odbiór i słysze "trzeba go uspic, bo sie męczy...a ja nie mam pieniedzy", kurde, ja tez nie mam, 1600 zł a z tego 1500 na ubezpieczenie auta i rate ponad 500 zł, a jeszcze miesiąc do wypłaty, i co? Jakos dam rade, zrobie kosmiczny debet, a co tam, nie poddam kocia który jest ze mna połowe mojego zycia! No po prostu weszlam na orbitę!

Wkurzaja mnie te sugestie i współczujace spojrzenia na kota, bo tak naprawdę nie zrobilismy jeszcze dla niego wszystkiego! Ja wiem, że on cierpi, ze kroplowki to dla niego ogromny stres, że trzeba mu bedzie do pysia ładowac jakies wstrętne leki...ale jak mam poddac kota który chodzi, ma apetyt, siusia i kupka prawidłowo, ma zdrowe serce i watrobe,mruczy jak mu dobrze, no jak??? Teraz jego stan to kwestia zatrucia mocznikiem,trzeba go odtruć a kto wie ile czasu jest mu wtedy przeznaczone? Póki nie bede miała swiadomości ze zrobiłam wszystko co w mojej mocy nie chce o tym słyszeć, kurczę, codziennie sa na ten temat jakies scysje! Co z tego ze ma 17 lat, a dlaczego nie moze dożyc 20? Jak nasza Kireczka zatruła sie i miała zniszczona wątrobe i nerki, do tego stopnia ze dostała wodobrzusza i wymiotowała krwia to rozumiałam ze nie ma wyjścia, to jest dla mnie stan kwalifikujacy do eutanazji, choć wtedy nawet nie zdazylismy takiej decyzji podjać...

Podobało mi sie podejscie wetki, na pytanie ojca "a czy pani wierzy że to ma sens?" odpowiedziała ze jak najbardziej, że stan kota mozna ustabilizowac i doprowadzic do w miare normalnego funkcjonowania, ze jak na taką długotrwałą mocznicę kocio jest w całkiem dobrym stanie i sa szanse, zasugerowała tez oczywiście samodzielne podawanie kroplówek zeby oszczedzic kociowi stresów

, ech, ale sie zdenerwowałam!
A Winio cały szczęśliwy ze odzyskał swoja łapke, siedzi pod moim krzesłem i mruli sobie

O, a teraz poszedł do kuchni, walnał sie brzuchem do góry i włączył motorek
