Kicia dochodzi do siebie, w czwartek miała być wizyta u weta i kroplówka,
jednak nie doszło to do skutku - za nic nie dało się go ulokować w transporterze,
były ucieczki w kąt, syki itp. no nic, pomyślałem, że dam mu trochę czasu
do namysłu. Za dwie godziny przyszedł sam do miski i zaczął jeść, oczywiście
ledwo, bo choć bolało go przełykanie każdego kęsa (lekko płakał) to przegryzał co nieco.
Następnie przyszła pora na antybiotyk i tu obawiałem się sporych problemów.
Pomyślalem, że chyba najlepiej będzie podawać mu pół dawki (ćwiartkę) 2 razy
dziennie. No i na szczęście udało się, poczułem ogromną ulgę i wiedziałem,
że to pierwszy i najważniejszy krok ku wyzdrowieniu.
Dzisiaj kicia nie ma juz prawie ropki w oczkach, jest coraz silniejszy,
wreszcie zaczął się myć i przeciągać grzbiet. Zaczęła go interesować
nawet zabawka - kulka.

Nie muszę raczej opisywać, jak okazuje nam
teraz swą wdzięczność.
To dobre wieści. Niestety, są i złe. Najwyraźniej Pączuś zaraził Babuleńkę
calici wirusem.
Pierwsze objawy pojawiły się 8 kwietnia. Przestała jeść. Dobrze, że dzień wcześniej
zjadła dużo drobiu. Dziś była u weta i to _dużo_ lepszego, niż ten poprzedni.
Konkretny, starszy człowiek, nie jakiś bufon i snob, widać, że zwierzęta go lubią.
Wczoraj wpadłem na pomysł, żeby zadzwonić do każdego weta w mieście,
po północy, by ustalić który ma dyżur, na szczęście dorwałem prywatny
numer kom. do tego który miał dyżur i umówiłem wizytę na dziś - dostała Synolux
w zastrzyku oraz drugi przeciwbólowy (nie pamiętam nazwy, jutro będę wiedział).
Kicia obecnie pije hektolitry wody, ale odwraca pyszczek na próbę wstrzyknięcia
jakiegoś jedzenia. Trzeba będzie skorzystać ze strzykawki. Jest słabiutka,
pomagamy jej wskakiwać i zeskakiwać z parapetu, sofy itp.
Dobrze, że to cholerstwo nie zdążyło się rozwinąć do takiego
stanu jak u Pączusia. Leci jej co jakiś czas katarek z noska,
ma lekko załzawione oczka, ale nie ma porównania do stanu w jakim był
kocurek.
Jutro kolejna dawka antybiotyku w zastrzyku.
Na koniec dodam, że byłem wściekły, kiedy sprawdziłem wszystkie
apteki w mieście i w żadnej nie było Beta-Glucan'u.
Muszę teraz kupić z sieci.
Dziękuję wszystkim tym, którzy służyli dobrą radą i byli przy tym życzliwi
i wyrozumiali.
Teraz zrozumiałem, że podchodziłem do tego nieco zbyt emocjonalnie,
ale nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z kocim katarem
i nigdy nie przypuszczałem, że może on przebiegać tak drastycznie
jak u Pączusia. To wyglądało strasznie, gorzej niż to potrafiłem uchwycić
aparatem.
Poczujcie teraz coś takiego - kicia, która choć nigdy nie była
zbyt aktywna i skora do zabaw, to była wiecznie głodna, silna i twarda,
teraz ledwo stawiała kroki, błagalnie płakała, sączyła się jej ropa z oczek,
pyszczek miała mocno nadżarty, jak się jej przyglądałem w pyszczek,
to sprawiało to wrażenie wyglądu ludzkich
ust (to wywoływało u mnie przerażenie i śmiech, jednocześnie), a do tego leciał jej
glut z nosa. No i ten brak łaknienia. Myślę, że niewielu "początkujących" kociarzy
uniknęłoby paniki.
Teraz przy chorobie drugiej kici już nie panikuję i trzeźwo oceniam sytuację,
bo już mniej więcej wiem jak to przebiega.
Niebawem umieszczę zdjęcia przed i po dla obu kotków.