» Śro mar 30, 2011 15:09
Re: przemrożony i wygłodzony kotek
czytam wątki które załaczacie w reklamach...
mój Rysio wygląda identyko jak ten Miś pieluszkowy...
jakie to smutne, ze jest tak wielu ludzi tak okrutnych dla zwierząt (i dla inyych ludzi)...
mój Rysio też prawdopodobnie został wyrzucony, i gdyby nie fakt, że mam koty wychodzące, które mają zainstalowaną w kuchni klapkę i chodzą kiedy i gdzie chcą, to Rysio nigdy by do nas nie zawitał... Rysio nie umiał sobie znależć pożywienia, bo nie umie polować, prawdopodobnie był zabrany od matki jako malutki kotek i mama jeszcze nie nauczyła polować a potem trzymany w domu... teraz ktoś go wyrzucił bo ludzie często myślą ze kot to sobie poradzi... ale to nie jest prawda, taki kotek nie wie jak ma sobie poradzić, umiera z głodu i mrozu, chyba że ma szczęście i ktoś go przygarnie...
jest możliwość że uciekł komuś, ale dziwne jest to że widziałam go wcześniej jak siedział często na parapecie domu niedaleko nas. było to ze dwa miesiące przed dniem jak do nas przyczołgał bidulek po śniegu resztkami sił... widzieliśmy truż przed tym jak on siedział często na tym parapecie że się jacyś ludzie wyprowadzali, myślimy że to byli Polacy... bardzo możliwe że wracali do Polski, bardzo często tak Polacy robią, wyrzucają wtedy zwierzęta na osiedle...
moje koty sprowadzają wszystkie bezdomne koty do nas... zwłaszcza Sosik (kotka) i Czarny (kotek) - one są bardzo komunikatywne... zimą wystawiamy miskę z suchą karmą na noc dla tych kotków, które żyją na wolności...
raz przyprowadziły kicię którą nakarmiłam i dziwiłam się jak ona się mnie nie boi. wyglądała całkiem ładnie, zadbana, czysta, grubiutka, tylko głodna... myślałam że taki łasuch - u kogoś zawsze lepiej smakuje...
na drugi dzień wracamy skadś do domu, już miałam zamknąć drzwi, ale coś usłyszałam, miauczenie kota, ale nie takie zwykłe, jakby coś się stało złego... zaczęłam szukać, poznałam ze to zaden z moich... znalazłam pod krzakiem na ogródku u sąsiada... (zajrzałam przez płot) leżała ta kicia co ją dzień wcześniej karmiłam, obie przednie łapki połamane i powyginane, z pyska lała się krew. Zapukałam do tych ludzi i pytam co ten kotek u nich robi połamany a on mi na to "jaki kotek?" to ja mówię, że "ma połamane przednie łapki, nie mógł sam tam wejść", a on że dzieci przyniosły, potem, że nie wie skąd się wziął, potem że chyba go "ktoś" potrącił samochodem... mówię że zabieramy do veta, oddał bez oporu, ale poprosił żeby powiedzieć co i jak z tym kotkiem, bo on często przychodził do jego dzieci i on go karmił i bardzo go lubi...
u Veta dziwnym zbiegiem okliczności była jakaś dziewczyna w poczekalni która stwierdziłą że to kot jej koleżanki i że uciekł jej 2 dni wcześniej...
kotek nie przeżył nocy... zbyt cięzkie miał obrażenia wewnętrzne...
do dziś jak widzę tego sąsiada to mam ochotę mu połamać ręce i nogi i rzucić go gdzieć pod krzak, w lesie, żeby go nikt nie znalazł...
ale co niedziela bawi się z dziećmi na ogródku, jaki kochany tatuś, o rany! tylko w głosie czuć jakiś taki fałsz.. niby "puci puci bobasku" a czuje się jakby chciał powiedzieć "mam cię dość dziecko, odczep się"... takie to nerwowe coś w jego głosie, fałsz...
były też 2 historie z psami, jednego uratowaliśmy, jest u naszych znajomych i ma się OK. Border Coli, piękna sunia...
no ale nie będę opisywać, wszystkie historie są podobne, a wynikają z okrucieństwa człowieka!!! serce się kroi ale trzeba walczyć a nie płakać, chociaż cięzko czasem nie zapłakać i nie ma sił na tą walkę... ale jak to śpiewł Niemen "lecz ludzi dobrej woli jest więcej i dlatego wierzę w to że ten swiat nie zginie nigdy, nie".
i wierzę w to że że jest dużo też takich ludiz którzy pomagają zwirzętom i oby było ich jeszcze więcej!!!!