Dziewczyna na zadatki na " dobrego starego kociarza ".
A co do Basi, to widać, że kocha zwierzaki i umie wyciągać wnioski.
Basiu, nie rezygnuj.
Ten nie robi błędów, kto nic nie robi.
Fajne masz "stadko"

Moderator: Estraven

NIEKTÓRYCH ewar pisze:Muszę coś napisać.Basia dzwoniła do mnie,że jej syn znalazł kotka w piwnicy.Nie wiedziała, co z nim zrobić, chciała zanieść do lecznicy, bo miała urwanie głowy.Ja w lecznicy byłam, widziałam.W klatce dwie dorosłe kocice, obok gołąb, chory jeż, podrzucony długowłosy królik i szczeniaczek goldenek.Oprócz tego siedem kociaków w różnym wieku.To lecznica, nie przytulisko,ani schron.Jak zadbać o zwierzaki, jak każdego wymiziać, poświęcić mu odrobinę czasu? Jak zmieścić kolejne zwierzę, skoro to niewielka lecznica? Postanowiła więc zostawić go w domu.Wiem,że umawiała się z Sylwką na odebranie psiaków z różnych miejsc,słyszałam o Holendrach, którzy mieli przyjechać.Prosiłam ją bowiem o zdjęcia lecznicowych kotów, nie mogła tego obiecać, bo po prostu nie miała jak.Wiem,że Basia podpisuje umowy adopcyjne, głównie zajmuje się jednak psami, koty to niejako działalność "uboczna".Kilka razy prosiłam ją o pomoc psom, bo nie mam możliwości, nie umiem sama się tym zająć.Nigdy nie odmówiła, za co jestem jej bardzo wdzięczna.Tak się złożyło,że pośredniczyłam w adopcji Chrupeczki, wszystko odbyło się tak, jak powinno.W przypadku rudaska adopcja była błyskawiczna, był transport, stąd pośpiech.Z postów wynika,że domek wiedział,że kotek nie był u weta.Z resztą nie zawsze wet wszystko zauważy.Myślicie,że tego nie przerabiałam? Mam ten komfort,że moja wetka jest dokładna, nie mam tabunu tymczasów, jestem w stanie obserwować koty, zauważyć coś niepokojącego.U mojej wetki w lecznicy też najwyżej kilka kotów, co sprawia,że można się nimi dobrze zająć.Jak myślicie, dlaczego mam w domu dwa tarnobrzeskie maluszki, dlaczego Gosiar wzięła Milo z Tarnobrzega, wcześniej Niuniusia,a wetka też zgodziła się przetrzymać rudasa z chorym oczkiem? Bo tam jest dramat z kotami.Każdy wyciągnięty to szansa na to,że inny nie umrze pod krzakiem.Pięć kotów mieszkało w jakimś baraku, barak zburzono,a koty zostały.Nie mają żadnego schronienia, nic zupełnie.Gdzie je umieścić? Nie ma domów tymczasowych.To nie tak,że są ,ale zapchane.ICH NIE MA.Ja nie boję się świerzbu, pcheł, robaków.Z tym łatwo można sobie poradzić i biorąc kota z działki,ulicy liczę się z tym.
Po co to piszę? Boję się,że ktoś wejdzie na forum, przeczyta ten wątek i pomyśli,że kot zabrany z ulicy stanowi zagrożenie.Nie zdecyduje się na adopcję.Wszystkie moje "znajdy", bo takie tylko miałam i mam są świetnymi kotami.Kuwetkowe, miziaste, czyściutkie,zdrowe i mądre.A jakie piękne! Muszę tutaj podziękować moim domkom,że dały szansę takim znajdom.
Zofia&Sasza pisze:Ewar, ja naprawdę nie chcę nikogo atakować, ale właśnie wydawanie kotów o niejasnym statusie zdrowotnym prowadzi osoby "spoza branży" do takich refleksji. Bo to przecież nie jest pierwszy taki przypadek na forum. To kolejny. Jest ich wiele. Ja czy Ty WIEMY, że kot z ulicy może przywlec pchły, świerzba albo i co gorszego. Osoba niewtajemniczona tego nie wie. I doznaje szoku, gdy się z tym styka. Zwłaszcza, gdy nikt jej o tym nie uprzedzi.
barracuda26 pisze:Nie właśnie, ja nie wiedziałam, że kot nie był u veta. Nie usłyszałam tego od Basi. Usłyszałam, że kot jest zdrowy jest wszystko ok i zaraz po odebraniu, mogę go iść szczepić bo Basia nie miała już czasu na szczepienie. I to jestem w stanie zrozumieć - szczepienie to koszt. Tylko, że przed szczepieniem należy takiego kociaka przebadać, odpchlić, pooglądać itd, żeby szczepionka zamiast pomóc, nie szkodziła.
Jednego dnia usłyszałam że jest odrobaczony, następnego dnia (już po odebraniu), że był odrobaczany tylko połową dawki. A o tym, ze ma świerzba, poinformowała mnie osoba, która mi go przywiozła. Powiedziała: "nie wiem czy wiesz, czy Ci Basia mówiła, że kot ma świerzba. Szkoda w takim razie Twojego koteczka bo się niepotrzebnie zarazi"
Jak pierwszy raz rozmawiałam przez telefon, to usłyszałam, że kotek został znaleziony trzy dni temu. Że jest więcej kotków i zwierzaków. Że to jest Fundacja i w takim razie będzie potrzebna wizyta przedadopcyjna i umowa adopcyjna.
Założyłam więc, że skoro "fundacja" sprawdza przyszłych opiekunów, to i kot będzie sprawdzony. Dla mnie osobiście jest to normalna rzecz i nie spodziewałam się w ogóle, że może być inaczej.
Fakt, że wizyta u veta nie jest gwarancją że jest wszystko ok. Nie mówię tu o utajnionych chorobach, które mogą dopiero wyjść w wyniku stresu lub w ogóle po latach. Ale mówię o świerzbie!
Kot już rozpoczął leczenie, jak się wyleczy to go zaszczepię, a potem wykastruję.
Ale w przyszłości - gdy sytuacja pozwoli mi na dokocenie - będę wolała zapłacić za hodowlanego kota i być uczciwie poinformowana o stanie zdrowia kota, niż ryzykować, że dostanę nieprzebadanego kociaka.
Taki morał z tej historii...
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 74 gości