Kizia słabiutka. Coś panienka długo dochodzi do siebie.
Wczoraj była taka biedna, jeszcze oszołomiona, przelewająca się, dopiero późnym wieczorem zasnęła i spała tak mocno, że rano sprawdzałam czy kot żyje. Na razie nie tknęła jeszcze ani wody, ani rozrobionej wodą śmietanki. Z niepokojem czekam kiedy wreszcie zacznie jeść, bo będzie to dla mnie najważniejsza oznaka, że idzie ku dobremu.
Aha! Ten zwykły wiejsko-leśny kot naprawdę jest niezwykły.

Wieczorem zaczęło ją rwać na wymioty. Każdy normalny kot rzygnąłby tam gdzie siedzi/leży, czyli na posłanko, ewentualnie na podłogę. A dzielna Kizia dowlokła się do kuwetki i tam dopiero zrzuciła piankowego pawika.
Poza tym zaskoczyły mnie wczoraj moje domowe koty.

Wcześniej namolnie podglądające koleżankę (Irysek), próbujące zaprzyjaźnić się na siłę (Leni), strasząco-syczące (Lilka), wczoraj bez zatrzymywania obchodziły łazienkę, nie usiłując nawet do niej zajrzeć. Tak jakby wiedziały, że małej potrzebna jest cisza i spokój. Przypadek? Senny wieczór? Przyzwyczajanie się? A może kocia empatia?