Zastrzyk wykonany!

Z 10 minut chodziłam ze strzykawką, zanim zdecydowałam się podejść z nią do Milusi. Cóka trzymała ją na kolanach i głaskała, a ja dawałam zastrzyk. Udało się za drugim podejściem - pierwszy raz nie zdecydowałam się wkłuć w skórę kota. Drugi raz już poszło, ale cały czas pamiętam to okropne uczucie przekłuwania skóry. BRR!!! Łatwiej by mi było zrobić zastrzyk sobie. Milusię chyba jednak zabolało, bo próbowała się wyrwać. Ale po chwili już była spokojna. Cieszę się, że nie muszę tego robić codziennie.
Kotka dziś jest znacznie bardziej ruchliwa, niż dotychczas. Zaczęła od porannego "miau" z prośbą o śniadanie. Po jedzeniu sama otwarła drzwi przesuwne od garderoby i wyszła pozwiedzać mieszkanie. Trafiła na mojego kota, który zjeżył się i zaczął na nią warczeć. Zaniosłam ją do garderoby, ale po południu, po wyjściu Obrażalskiego na spacer wypuściłam znowu. Milusia zajrzała do różnych kątów i zajęła miejsce na kanapie - wie dobrze, że to jest miejsce odpowiednie dla porządnego kota.
Jeśli są potrzebne fotki Mulusi, mogę je zrobić - nie wiem tylko, czy potrafię wykonać takie, które wystarczająco zachęcą potencjalnych opiekunów.