Wojtek to normalnie menda, albo raczej MENDA! A dlaczego??? Wczoraj wieszałam pranie (na balkonie) no i Wojtek sobie chodził po mieszkaniu. Oczywiscie do pokoju, w którym jest balkon nie ma wstepu, zawsze jak tam wchodze zamykam za sobą drzwi. Powiesiłam pranie, wróciłam do pokoju, rozglądam się, a Wojtka nie ma. Zajrzałam w każdy kąt pokoju (nieiwielkie wyzwanie - 10m2), zajrzałam do szafy (a nuż wlazł i go zamknęłam) - nie ma! Zaglądam do łazienki (bo może go zamknęłam) - nie ma! Lecę do kuchni, bo lubi tam siedzieć, patrzę pod krzesłem, za drzwiami - nie ma! no to przerażona lecę na ten nieszczęsny balkon, tam go nie ma. Przeżegnałam się i wyglądam za okno, bo może już zdążył na główkę skoczyć (wyobrażacie sobie moje przerażenie w tym momencie???), ale dzięki Bogu - nie ma go tam. Patrzę pod łózko - kota nie ma! Zaczęłam już rozważać, czy go kosmici nie porwali, łzy w oczach, no bo gdzie on może być, skoro drzwi od domu na klucz zamknięte?! I nagle słyszę dzwoneczek. No to padłam na kolana i modlitwę dziękczynną odmówiłam, że mu tego przeklętego dzwoneczka z obroży nie zdjęłam, mimo, że nas wkurza niemiłosiernie. Podążam za dźwiękiem i gdzie znalazlam kota?! Wlazł za kuchenkę!

MENDA!!!! No to rozpoczęłam nową akcję - wyciąganie kota zza kuchenki (a widać było tylko koci ogon za tą kuchenką). Wołam, wołam - i nic. Wyciągnęłam jedzonko z lodówki i mu podsuwam, żeby poczuł zapach... Już myślałam, że zadziałało, a on wlazł jeszcze głębiej! No to rozpacz czarna,bo jak ja mam wyciągnąć stamtąd kota, skoro go nawet nie widzę?! I nagle mnie coś w łokieć szturcha. Nie zwróciłam uwagi, głęboko tkwiąc w tej rozpaczy (czarnej), a to mnie znowu szturcha. No to się odwracam i mało brakowało a wyskoczyłabym z tekstem w stylu ' nie przeszkadzaj Wojtek, bo próbuję cię zza kuchenki wyjąć'...

Ta czarna MENDA wylazła zza tej kuchenki od drugiej strony! MENDA!!!!
