A ja mam jeszcze jedną taką myśl. Można powiedzieć tak - średnio znam się na organizowaniu pomocy dla zwierząt, ale lepiej nieco na organizowaniu pomocy dla ludzi. Po prostu pracowałam zawodowo czas jakiś w tzw pomocy dla rodzin zdefaworyzowanych (albo zagrożonych marginalizacją). I zasada jest jedna - trzeba aby zaczęła ta rodzina współpracować. Tak długo jak długo daje się pomoc na tacy, podkłada się takim osobom, przyklaskuje im, tak długo nie zmieniają swojego postępowania, lekceważą wszystko.
Mam poczucie, że tu sytuacja żegluje w tym samym kierunku. Już zaczynają się dyskusje: czy lepiej przypodobamy się BW jak dotrzemy przez miłego weta, czy lepiej może przez jakąś wielką fundację. Przecież to brzmi jak szaleństwo! Najpierw kobieta opowiada wszędzie, jak to zwierzaki głodują, jak to ona sobie nie radzi, ma 800 psów, a potem my zaczynamy snuć obawy, że może KWALIFIKOWANY WETERYNARZ, który przyjechał na miejsce gotowy brać zwierzęta, testować, badać, który przywiózł karmę to za mało???? I że może lepiej mieć jakieś kontakty polecające od większych fundacji???? Nie może być tak, że to osoby, które z dobrej woli chcą pomóc, wyrwać zwierzaki z tej umieralni będą teraz starały się przypodobać pani BW i myślały czy aby się spodobają czy nie. Wydaje mi się, że sensowną drogą pomocy jest postawienie jasnych warunków. Spisanie tego, co okresla się w pomocy ludziom kontraktem socjalnym. Czyi jasne warunki co robi każda strona. Że my damy wizytę weta, możliwość wzięcia tylu i tylu kotów, tyle karmy, tyle pieniędzy i ponosimy konkretne zobowiązania, ale BW zobowiązuje się też do.... np do wpuszczania określonych osób na teren schroniska, wydawania ustalonych zwierząt. Nie może być tak, że jedna strona - pomagająca podporządkowuje się, stara się o wszystko, druga strona nie tylko prosi o pomoc ale i dyktuje warunki, zmienia ustalenia i działa wg widzimisie. Bo jak tak będzie, to pani co chwilę będzie zmieniała ustalenia, a kotom nie pozwoli pomóc.