Uff... Mały Piekarz zaczął jeść, jeszcze nie za dużo, ale zawsze 'coś', zmiotl wczoraj cały pasztecik animondy, wyjadał chrupki kotom mojej mamy -
jutro kolejna wizyta kontrolna, ale chyba (tfu-tfu) wszystko powoli idzie ku lepszemu.
Kiedy kociaki chorowały, weci straszyli, panleukopenia śniła mi się w nocy, biłam się z myślami... ja się chyba nie nadaję do tego 'interesu'... po prostu mam za słabe nerwy...
Wróciliśmy dziś razem z Łodzi do Wwy, przywiozł nas TŻ...
Od wczoraj pozostali dwaj Piekarze, plus Kicia i Pyzia rządzili naszymi domowymi pieleszami. Wszyscy żyją, mają się nieźle, w kuwecie urobek, poza kuwetą czysto.
Niestety, aby nie było za różowo.
Piekarz największy powitał mnie dziś uroczystym pawiem... w którym roiło się od zywych glist.
Nie odrobaczyłam go po szczepieniu, dziś dostanie panacur.
Mam nadzieję, że paw spowodowany był jedynie robalami.
Średni na moj widok krzyczał, popiskiwał, kazał się nosić na rękach.
W ogóle całe trio męskie jest przekochane...
Myślę, że domom docelowym te kocurki podarują wiele szczęścia.
