ciąg dalszy ...
Kotek wymagał dłuższego leczenia, a wiadomo, że pobyt w lecznicy kosztuje, ponadto przebywanie w klatce nie wpływa dobrze na psychikę. Pani wystraszyła się kosztów, zdaje się, że myślała, że wystarczy zawieźć kota do lecznicy, a tam już muszą się nim zająć na koszt swój lub Miasta. Gdy uświadomiłam jej, że to utopia, to wymyśliła, że się go wypuści i będzie łapać w celu aplikowania leków i wizyt w gabinecie. Uświadomiłam jej, że to niemożliwe, tym bardziej że kotek przychodzi nieregularne, a po takich stresach może nie przyjść wcale. Najlepszym wyjściem było zabranie go do domu i przetrzymanie do czasu wyleczenia. Pani odmówiła, "bo mąż się nie zgodzi" (choć moim zdaniem ma warunki i przede wszystkim nie ma innych zwierząt). W tej sytuacji stwierdziłam, że szkoda naszego (a zwłaszcza mojego) czasu i pieniędzy by to zaprzepaścić i zaproponowałam, że wezmę go do siebie na czas leczenia pod warunkiem, że testy wykluczą FIV i FELV (bałam się o swoje koty, mimo że nowy miał być odizolowany w oddzielnym pokoju). Na szczęście oba wyszły ujemnie. Plan był taki, że kotek zostanie wypuszczony po wyleczeniu. Jednak plany swoje, a życie swoje ... Kotek po kuracji i porządnym odrobaczeniu błyskawicznie dochodził do siebie, ale ten "dzikus" po wypuszczeniu z klatki łasił się do nóg, mruczał jak traktor, pakował na kolana i bez żadnej wpadki korzystał z kuwety. Stało się oczywiste że był kotem domowym tylko z jakiejś przyczyny ten dom stracił i dlatego nie radził sobie na tzw. "wolności". W tej sytuacji, mimo, że jest już zdrowy i "odpicowany" wypuścić go nie mogę, ale stanowi on dla mnie duży problem. Tym bardziej, że absolutnie nie może się zgodzić z moimi chłopakami. Każda próba konfrontacji kończy się zaciekłymi atakami z jego strony i paniką oraz ucieczką chłopaków. Przy czym wygląda to naprawdę groźnie. Myślę, że on chce wyeliminować przeciwników i wywalczyć sobie dom wyłącznie dla siebie. Dla człowieka jest to kot idealny, łasi się, pakuje na kolana, przyjaźnie wita się z gośćmi (czego np. moi nie robią). Jednak ja jestem już na granicy załamania. Próbuję dzielić czas między nim i moimi chłopakami. Będąc w pracy z niepokojem myślę co się stanie gdy on nauczy się skakać na klamkę i otworzy drzwi swojego pokoju

Dlatego intensywnie szukam mu dobrego domku, ale bez rezultatów.
Pani, trzeba jej to przyznać, dzwoni i interesuje się kotkiem, zadeklarowała pokrycie połowy kosztów leczenia i szukanie domu, jednak jak dotychczas bez rezultatów.
Ostatnio mnie zaskoczyła. Zadzwoniła z informacją, że ma pomysł jak mnie odciążyć. Naiwnie myślałam, że znalazła mu dom, ale ..... poinformowała z entuzjazmem że schronisko w naszym sąsiedztwie przyjmuje nie tylko psy lecz również koty

więc można tam Lucka oddać. Na moje pytanie czy była w jakimkolwiek schronisku odpowiedziała, że to nie na jej nerwy, ale TO SCHRONISKO MA BARDZO DOBRE WARUNKI (mogę to sobie sprawdzić na ich stronie internetowej). Odpowiedziałam (może niezbyt uprzejmie) że nie wyobrażam sobie oddać kota, który jest u mnie już 2 m-ce do nawet najlepszego schroniska (mimo, że jest dla mnie, a zwłaszcza dla moich kotów, bardzo uciążliwy). Pani wydawała się dotknięta i obawiam się, że w tej sytuacji nie zechce już partycypować w kosztach leczenia (leczenie jest w zasadzie zakończone, ale przed nami jeszcze szczepienie).