Jestem. Musiałam odreagować i fizycznie, i psychicznie. Zwłaszcza psychicznie. Po wczorajszych niezaplanowanych przygodach (nie na moje nerwy) nawet nie wiem od czego zacząć.
Poszłam na górę po koty. Mój plan był taki, żeby zacząć od Karola, bo wiem, że on nienawidzi transporterów i może być kłopot. W ogóle to zastanawiałam się, czy go nie zapakować do "koszyka" transportera otwieranego od góry, bo wsadzenie go do niego odbywa się bez kłopotu, a wsadzenie go do normalnego graniczy z cudem. Do tego jego wielkość i siła to wyzwanie.
Wybrałam normalny żeby mu się lepiej jechało i miał widok na świat. To był pierwszy błąd.
Jednak pani zdecydowała inaczej, żeby zacząć od Mikotki. Nie chciałam już wchodzić w jej plan, bo bałam się, żeby się nie zbuntowała, więc zapakowałyśmy Mikotkę, zniosłam ją do samochodu i wróciłam. Z Norkiem też poszło gładko.
Wychodząc z Norkiem zaznaczyłam, żeby nie wsadzała Karola sama tylko poczekała na mnie, bo wiedziałam, że sama nie da sobie rady. Jak wróciłam na górę okazało się, że oczywiście wpychała go 2 razy i 2 razy jej zwiał. Był wystraszony i spanikowany więc zwołałam posiłki w osobie Beaty, bo wiedziałam, że jak baba zacznie się cackać to nic z tego nie będzie. Beata poszła do pokoju i delikatnie próbowała go podejść. Zamknęła drzwi do pokoju, ja stałam przy łazience, bo wiedziała, że jak tam zwieje to go nie dopadniemy. Niestety na drzwiach od pokoju wisi kupa łachów i drzwi się nie zamykają. Karol nawiał, a ja zamiast go przestraszyć, żeby uciekł z powrotem do pokoju to próbowałam go złapać, jak wiał do łazienki. On się mnie nie boi więc z łatwością kocim sprytem mnie pokonał i wlazł w dziurę nad kiblem. Nie miałam pojęcia, że tam jest jakaś dziura tzn, przestrzeń zabudowana płytą gipsową z rurami i licznikami, w którą jak kot wlezie to już pozamiatane. Gdybym wiedziała o tej dziurze to wcześniej bym ją zatkała żeby nie miał możliwości tam się władować. Jak to wystraszony kot wlazł i już nie wylazł. Drzwi do łązienki nie można było oczywiście zamknąć, bo założone szmatami, reklamówkami ze skarbami wszelkiego rodzaju itp. Nic nie pomogło, a do tego straszna kupa nerwów, bo my już 2 koty w samochodzie, spóźnienie na wstępie o jakieś 2 godziny, baba cała w nerwach bo za godzinę miała iść na chrzciny i ani nie umyta, ani nie ubrana, a kot w dziurze.
Zdecydowałam, że jedziemy z jednym i trudno.
Dlaczego ? Dlatego, że w Warszawie są 2 osoby chętne na Maczusia. Pani Ewa Sz. ( i tu już decyzja zapadła, że go weźmie) i pani starsza, która na początku też chciała Borysa, ale powiedziałam, że jest już nieaktualny więc zdecydowała się na poznanie Macho. Wymyśliłam, że do niej zadzwonię i powiem, że jednak Karol, o którego dzwoniła na początku jest do wzięcia. Jeśli będzie go chciała (na wizytę umówiła się na wtorek) to pani Ewa Sz. weźmie Macho, a Pani starsza dostanie Karola, którego chciała od początku.
Jeśli plan zadziała to możliwe, że Karol będzie mógł zabrać się 1 września do Warszawy razem z Kokosem, którego pan zaakceptował w pełni razem z jego kamieniem nazębnym i pępkową przepukliną. Wvczoraj dogadaliśmy szczegóły a wizyta PA we wtorek to myślę, że tylko formalność.
No to tak na razie żebyście się już nie martwiły. Problem był po trosze spowodowany przez Kośkę, która dupskiem strąciła mi ruter ze stołu i musiałam składać bo rozpadł się na części pierwsze. Dobrze, że udało się go w ogóle poskładać

A zaraz będzie o kawiarence i prezentach tylko zdjęcia wstawię.