oddałam go kole 14.30
jak sie nasze weterynarze dowiedziały że wycinam to próbowali mnie przekonywać żeby nie
bo oni tak w ogóle to fanklub Cypka tworzą

- dzisiaj był głaskany tak na okolo 10 rąk, dawał baranki i w ogóle jak zwykle był sobą
potem dostał kujka w dupkę i powolutku zasnął
pan weteryniarz wziął na rączki i zrobił kotkiem teatrzyk kukiełkowy (pyta: chcesz kotek jajeczka stracić? odpowiedź: nie, nie, z energicznym kręceniem główką)
jak Cypka zabrali to postanowiłam ambitnie Gaca zaszczepić (korzystać trzeba z okazji, nie?) Oczywiście mój bardzo waleczny Gaczysław bronił się dzielnie przed wszelkimi zakusami wetów (pani wet jak się dowiedziała że i jego przywiozłąm to powiedziała że złośliwie jej dzień chcę zepsuć

) kot został w końcu zaszczepiony ale w pozycji raczej nietypowej: u pańci na rączkach, dotykamy się noskami a kot mnie za szyję prawie że łapkami obejmuje (pani wet: nie boi się pani, że pani twarz przefasonuje? ja: niech tylko spróbuje

- prawda jest taka, że Gac choćby się do ostatniej kropli krwi miał bronić, pańcię oszczędzi) - tylko się troszkę powyrywał i zapłakał...
w takzwanym międzyczasie przydreptał pan wet który mojego kotka miał wycinać - okazało się że Cypek mimo zastrzyku wierzgał jeszcze trochę i trzeba go było 'doznieczulić'
za pół godzinki jadę odebrać sierotkę - mam nadzieję że wszystko okej...