Wczoraj był strasznie smutny dzień, zryczałam się jak bóbr, dodatkowo późnym popołudniem Cosia zniknęła i wróciła po dwunastej w nocy.
Przeżyłam horror drugi, na szczęście w tym wypadku wszystko się dobrze skończyło.
Nawet nie byłam w stanie napisać tu cokolwiek więcej, niż
Dzisiaj parę słów na spokojnie, aczkolwiek bardzo smutny to spokój

, a serce rozdarte do bólu.
Wracając do Rudziaszka, którego już nie ma

i całej historii Ślicznej Kotki. Bo może nie wszyscy, którzy tu zaglądają, śledzą wątek od początku.
Kiedy w tą ulewną noc z piorunami i burzą zabieraliśmy ze stacji Mamuśkę i dwa jej kociaczki, a miały wtedy 4 dni, wiadomo było, że:
Mamusia urodziła 4, przynosiła je kolejno w pyszczku na stację. Pierwszego dnia odszedł pierwsz

czwartego rano, czyli w dzień, kiedy zabieraliśmy mamę- rano odszedł drugi koteczek, też rudy.
Na stacji mówiono, że chyba mama nie miała pokarmu..., ale tak na prawdę, nikt tam pojęcia nie miał dlaczego tak się stało.
Zabrałam Mamuśkę i dwa maleństwa- Rudziaszka i znacznie mniejszego Tygrynia. Wiadomo było, że przez kilka dni będą pod moją opieką, potem pojadą do Fredzioliny, która jak zwykle cudowna i kochana, postanowiła z Jerzykiem, że odchowają maleństwa.
Pierwsze trzy dni u mnie były spokojne. Maluchy jadły równo, spały słodko, aczkolwiek widoczna była wyraźna różnica między siłami Rudziaszka i Tygrynia. Tygryń trzeciego dnia popołudniem jadł już mniej,
odpadał od cycusiów szybciej, niewielkie miał szanse przy przebojowym Rudziaszku. Ogłosiłam w bezsilności alarm na forum, natychmiast zjawiła się Wima i Basia, z mleczkami, pipetkami i cała instrukcja dokarmiania maleństwa. Zaskoczyło. W dzień i w nocy, co 3 godziny dokarmiałam maluszka i nagle, w piątek popołudniem kryzys.
Słabł w oczach, pomimo moich prób dokarmiania i dostawiania do mamusi- noc z piątku na sobotę była fatalna. Miał coraz mniej sił i woli życia. W sobotę rano, w drodze do Lubina, podjechaliśmy na kliniki...
Nie było najmniejszych szans, on był w stanie agonalnym.....
Dowiedziałam się od lekarza, że dużo miotów działkowych, to mioty chore....Że koci katar, że oskrzela, że jeżeli to trzecie kociątko z tego samego miotu.....
Rudziaszek wyglądał na jedyne zdrowe i silne....Ale pewnie tylko wyglądał...
I potem ...potem Jadzia zrobiła wszystko, co jest w ludzkiej mocy. Wszystko. Nigdzie nie miałby troskliwszej i cudowniejszej opieki.
Jeszcze wczoraj koło południa rozmawiałyśmy przez telefon, prosiła abym skonsultowała z Dorotą (Sumińską), co można mu podać, aby ropień, którego czubeczek biały był już widoczny, szybciej się otworzył.
Zadzwoniłam i usłyszałam o tym, że tylko okłady z sody (łyżeczka na niepełną szklankę ciepłej wody), tak kilka razy dziennie po 15 minut....
Że to może pomóc....
I Jadzia poszła po tę sodę i .....Rudziaszek umarł
Ropień mógł mieć różne przyczyny, ale Dorota sugerowała, że tu na dwoje babka wróżyła. Samoistnie oczywiście mógł się pojawić, ale sugerowała, że raczej tu będzie inna choroba, ogólniejsza, brak odporności immunologicznej, może ropowica, że przyczyna , w kontekście odejścia pozostałych kociąt jest prawdopodobnie głębiej
Wszystko razem strasznie, starsznie smutne.
Nie tak miało być, nie tak.
Ale tu nie było chyba dobrych scenariuszy...Tu nikt nic nie mógł poradzić
Tyle nadziei, tyle serca Jadzi i Jureczka, tyle dobra, cierpliwości...
I nie wyszło
Jadziu, zrobiłaś wszystko, ponadwszystko. Jesteś Cudem naszym forumowym.
A teraz musimy zacząć myśleć o Ślicznej Mamusi i Tygrysku.
Bo zostały dwa Cuda
Niezwyczajne,śliczne, uratowane w przedziwnych okolicznościach, bardzo pragnące miłości. Tej na zawsze, na już dobre, docelowe zawsze.
Ugałaskaj najczulej jak potrafisz Mamusię i jej śliczne Tygrysiatko od nas wszystkich
NIech już będzie tylko dobrze.