Witam
Trzy tygodnie temu dowiedziałam się, że mój mały facecik ma białaczkę.
Może od początku zacznę. Miałam w domu dwie kotki (9 lat , 7 lat) i kocurka 3 letnie plus suczka 11 letnia. Koty szczepione, niewychodzące. Córcia 2 miesiące temu znalazła małego kotka w krzakach otoczonego przez dwa psy, które Go obszczekiwały. Wyciągnęła Go z tych krzaków i przytargała do domu. Kotka miała zostać u nas tylko tymczasowo, do momentu gdy znajdziemy jej dom. Po tygodniu udało się, zabrała Ją moja koleżanka, niestety po następnym tygodniu kotka do nas wróciła

Mąż od początku był przeciwny tej małej czarnej Psocie, córka się zaparła i małej nie chciała oddać. Pojechaliśmy z kotka do wet. okazało się, że jest zdrowa, ma tylko zabrudzone oczka, na które dostała kropelki.
Kotka okazała się strasznym psotnikiem i zaczepnikiem, nie dawała spokoju mojemu kocurkowi, dziewczyny kilka razy dały jej łapą po głowie i się od nich odczepiła ale Romuś nie potrafi się obronić w związku z tym jego sobie upatrzyła do zabawy. Romek ją unikał jak mógł niestety ta mała cholera ciągle mu dokuczała. Po paru tygodniach zaobserwowałam u Romka dziwne zmiany na skórze, zaczął się drapać aż do krwi. Poleciałam z nim do wet okazało się, że ma alergie pokarmową. Jednak coś mi się w tym nie podobało i poprosiłam o badanie krwi. Wyniki miałam na drugi dzień, wyszły okropne, okazało się, że ma silna anemię i potrzebna jest transfuzja krwi. Moja weterynarz ma mały gabinet i nie jest on przystosowany do takich zabiegów. Pojechałam na Gagarina, tam usłyszałam, że kot nie kwalifikuje się jeszcze do transfuzji, zrobiono mu test na białaczkę no i wyszedł pozytywny. Dr. Ziętkowska zaleciła dietę na alergię i interferon alfa, który od razu zamówiłam, w między czasie koteczek dostał sterydy. 15 lipca stan Romka bardzo się pogorszył, spadała liczba krwinek czerwonych. Przez siedem godzin podawałam Mu tlen czekając na krew a później krzyżówkę. Krew okazała się zgodna. Romuś przeszedł transfuzję, odebrałam Go wieczorem do domu. Na drugi dzień morfologia - wyniki lepsze. W domu wcina jak za dwóch, znowu ma ogonek w górze. Zalecenia dr. Gójskiej skontaktować się z onkologiem na Powstańców na pobranie szpiku kostnego. No i się wszystko zacięło, okazało się, że onkolodzy są na sympozjum gdzieś w świecie i nie ma kto zrobić biopsji. Dr. Jagielski na urlopie, na SGGW chcą za to 700zł na Powstańców jak wrócą to ponad 500zł, a ja już jestem spłukana. Szukałam w internecie i trafiłam na onkologa w Wesołej. On bierze 300zł ale wraca dopiero w piątek. W piątek pojechałam do Wesołej, po przebadaniu , pobraniu krwi i podaniu sterydów wracamy do domu, szpik będzie pobrany dopiero w poniedziałek, bo nie ma igieł. A Romuś jest już tydzień po transfuzji i jego stan się pogarsza. W poniedziałek wyniki bardzo słabe ale decyduje się na pobranie szpiku, siedzę i modle się by się wybudził z narkozy. Udaje się i wracamy do domu z receptą na steryd plus osłonki. Wyniki będą w przeciągu siedmiu dni. Romek czuje się coraz gorzej, je tylko wołowinkę surową i leży. Czasami wstanie do kuwety. Jutro wyniki i prawdopodobnie pierwsza chemia. A ja już nie mam siły. W ciągu tego tygodnia dwa razy byłam z nim u swojej weterynarz , by Go pożegnać. Dzisiaj usłyszałam to co ostatnio, poczekaj do wyników, może się uda, nie poddawaj się. Ja nie chcę się poddawać ale nie chcę by On cierpiał. Gdzie jest granica tego wszystkiego? Kiedy pozwolić mu odejść? Mam sobie za złe, że pozwoliłam przynieś tego małego kociaka a już na pewno powinnam jej zrobić test przed wejściem do domu. Co dalej będzie z resztą? Na razie nie stać mnie na zrobienie testów pozostałym kotom. Teraz mój chłopczyk leży obok drzwi i patrzy na mnie smutnymi oczkami, wyć mi się chce. Tak strasznie bym chciała by On wytrzymał do jutra do wieczora, bo wtedy dopiero będą wyniki

Przepraszam, ale musiałam gdzieś to napisać, jestem bezsilna. Nienawidzę tej choroby. Gosia