2 godziny łapania - Mika się zaklinowała w budce na drapaku i niestety musiałam użyć rak, mopa, szczotki, ręczników różnej wielkości i grubości i już nie pamietam czego jeszcze, aby ją warczącą, gryzącą i drapiącą stamtąd wyciągnąć. Nienawidzę robić takich rzeczy kotom, zwłaszcza nie-ufającym- do-końca kotom.. Trudno. Nie było innego wyjścia.
Droga metrowo-piechotowo-tramwajowa spokojna.
U weta, jak zwykle, 2 godziny w kolejce, a na wizytę wyszłam. Został przywołany zespół ludzi wraz z odpowiednim sprzętem: ręczniki i podbierak. A wszystko po to, aby po prostu podać lek - pani doktor stweirdziła, ze nie ma sensu robić dzisiaj rtg bo nawet jak będzie poprawa to i tak niewielka a i tak kontynuować leczenie będzie trzeba więc stwierdziła, ze trzeba podac leki i za 2 tygodnie zrobić rtg i zdecydować co dalej z tym guzem. Wetka prowadząca obstawia, ze jest on o charakterze zapalnym i powinien reagować na leczenie, ale moze być też nowotworowy i wtedy trzeba będzie zrobić operację, aby go usunąć. Oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie zapytała pani doktor dzisiaj: czy nawet jkeśli nowotworowy to nie znaczy od razu, ze złośliwy i że Mika umrze, na co usłyszałam, zę najczęściej nie są złośliwe tyle tylko, zę będzie wtedy potrzebna niestety operacja.
Okazało się - ja wyszłam z gabinetu, zeby nie stresowac kota (i personelu) - że z wszystkich akcesoriów wystarczył ręcznik i Mika b yła nad wyraz przerażona ale zareagowała stuporem, a nie ucieczką w panice. Czyli w stylu mojej Małej. Cała operacja podania leków trwała może 5 minut...
Malutka w drodze powrotnej nawet nie miauknęła, nie wierciła się, nie szamotała - siedziała na podkulonych łapkach i rozglądała się. zaliczyłyśmy jeszcze urodzinowe zakupy w centrum handlowym.
Teraz towarzystwo dostało masę żarcia, z czego Mika zjadła całą porcję i nie wiem co z tego wyniknie po tylu godzinach niejedzenia.... Co mi tam, tylko będę musiała posprzątać..
