Nic. Rano o 5-tej obudził mnie płacz kota. W piżamie pobiegłam do ogrodu - nikogo. Wołałam, ale nie pokazał się żaden kot, zresztą tak wcześnie głos niesie się inaczej i mógł być zupełnie gdzie indziej. O 7:30 wypuściłam Groszka, który po pół godz. wrócił i zaraz chciał wyjść znowu, tym razem nie przez taras (ma tam zejście na dół po płocie), a od strony piwnicy - tak, jakby chciał mi pokazać, że coś się dzieje. Pobiegłam za nim, obeszłam wszystkie krzaki w okolicy, ale nie znalazłam Gacka

Teraz na naszych skwerkach rośnie tyle krzewów, jakichś chwastów itd., że w tej gęstwinie nie sposób nic zobaczyć. Nie wiem, może Gacek gdzieś jest....
Aha, o piątej zabralam miseczkę - pełną.
Czy to Gacek tak wołał...nie wiem, ale przecież on w ogóle nie miauczał...może teraz w desperacji...nie wiem, naprawdę....
Potem byłam cały czas poza domem, niedługo pójdę z ogłoszeniami, dzwoniłam juz do schroniska... Myślę, że zdjęcie niewiele tu da, bo on ma już inny wyraz pyszczka niż na zdjęciach z Wrocławia, nawet inaczej się porusza, juz po kociemu, na luzie, a nie z takim grzbietem wciąż gotowym do skoku... bardziej charakterystyczna będzie pewnie podgolona łapka (do pobrania krwi) i brzuszek (po USG).
Jednak, Miki, gdybyś mogła mi przesłać zdjęcie, to b. proszę, kto wie, czy jednak się nie przydadzą.