Przepraszam, wczoraj nie miałam głowy do kompa siadać....
Wróciliśmy wczoraj z lecznicy z Micusiem, niestety po otwarciu okazało się, że nowotwór jest poprzerastany z innymi narządami, z jelitami w kilku miejscach, trzustką, przewodem żółciowym...
Operacja byłaby tak rozległa, że nikłe szanse, że w ogóle by ją przeżył, zbyt dużo różnych rzeczy trzebaby wycinać, naruszać, groziłoby niedokrwieniem narządów.
Zadecydowaliśmy aby zaszyć z powrotem.
No i tak to jest. Teraz zależy mi tylko aby jaknjaszybciej doszedł do siebie po wczorajszych przejściach, jest jeszcze osłabiony ale w nocy sikał, rano przyszedł do śniadanka i pojadł trochę, więc chyba nie jest źle.
Jego pozostały czas jest liczony raczej w miesiącach niż latach, ale nie wiadomo jak będzie, po prostu staram się cieszyć tym, że póki co jest z nami

(Napisałam "staram się cieszyć" i wstawiłam smutną buźkę, no bo smutno mi jednak, tak niespodziewanie to wszystko wynikło) Pocieszam się tym, że kot nie myśli w tak abstrakcyjny sposób, że raczej nie ma świadomości, że jest nieuleczalnie chory, nie myśli o tym ile mu życia zostało, żyje dniem dzisiejszym, wiec póki funkcjonuje normalnie, póki nie cierpi to staramy się mu dogadzać i cieszyć się każdym wspólnym dniem.