agnes_czy pisze:Też ci dodaję otuchy

Super, że maleństwo znalazło u ciebie domek i już nie jest bezdomne

A galerię już zakładaj, bo te zabiedzone, zaropiałe kupki nieszczęścia rozkwitają błyskawicznie, jak tylko ktoś je pokocha

święta prawda z tym rozkwitem w błyskawicznym tempie. W 2001 roku znalazłam się w takiej sytuacji, że zdarzały się dni, kiedy miałam 5 zł na całodzienne wyżywienie swoje i Fuksia (mój pierwszy kot). Wyszłam ze śmieciami wieczorem. Akurat był to pierwszy dzień trzaskających mrozów. Idę i słyszę, że przy sklepie coś kwili. to była mała kotka, oswojona, bo dobiegała do wszystkich przechodzących ludzi i ocierając się o ich nogi (o ile nie została kopnięta) prosiła o pomoc. Jak się potem okazało, została wyrzucona przez syna i synową opiekunki, która trafiła do szpitala i już nie wróciła... a syn i synowa to straszne czyściochy, mieli małe dzieci, więc bali się zarazków

(niech się zmażą w piekle).
Ale się zawzięłam. powiedziałam sobie, że będę twarda, przecież na tym osiedlu mieszka masa ludzi, więc dlaczego akurat ja, pozbawiona właściwie środków do życia, mam brać drugiego kota? I wrociłam do domu. Usiadłam w ciepłym mieszkaniu, wzięłam swojego Fuksia na kolana, nawet TV włączyłam, żeby się czymś zająć. Ale przed oczami miałam tylko tę małą bidę, a w uszach jej proszący pisk. No i nie wytrzymałam. Kurdę, jakoś to będzie - pomyślałam sobie. Wezmę ją na parę dni, a potem kogoś się dla niej znajdzie. P?oleciałam po kotkę w takim tempie, że mało nóg nie połamałam. Jesooo, żebyście wiedzieli, jak ona się wtuliła w mój sweter (kurtki nie zdążyłam założyć

). Jak piszczała. do tej pory serce mi pęka na przypomnienie, co ona musiała przeżywać. Mieszkała w ciepełku z kochającą pańcią i nagle przyszło jej nocować pod kartonami, które miały ją chronić przed 20 stopniowym mrozem. Przyniosłam bidulkę do domu i zaczęła się polka

. Trzeba przyznać, że Fuksio, który do tej pory miał mnie na własność, łatwo terytorium oddać nie chciał. Tej nocy nie spałam, tylko pilnowałam, żeby w domu trupa nie było

.
Ale nie myślcie sobie, że już zmądrzałam. W dalszym ciągu kotka była tylko tymczasem. Na drugi dzień ściągnęłam przyjaciółkę z samochodem, żeby odwieźć kotkę do... schroniska. Plan by taki: odwozimy ją na marmurową, a ja szukam dla niej domu. Jak tylko Renia przyjechała, odrazu uderzyła w ryk. i płakałyśmy tak siedząc w samochodzie, ona prowadziła. Ujechałyśmy ze 3 km i nie wytrzymałam. RENIA WRACAMY!!!!! i nagle obie przestałyśmy ryczeć.

podjechałyśmy do lecznicy. weszłam do doktora na ogólne oględziny jej stanu zdrowia. doktor popatrzył, opukał, osłuchał i powiedział, że kocica jak ta lala, zdrowiutka. Przyznałam mu się, że nie wiem, za co przeżyję następny dzień i nie stać mnie na drugieo kota. A on mi wtedy powiedział coś, czego nie zapomnę już nigdy i co się stało moim motto w stosunku do zwierząt: zwierzęciu o wiele bardziej niż codzienna pełna miska potrzebne jest przytulenie i miłość. a miska może być co drugi dzień.
Kotka wróciła do domu. Ale ciągle jeszcze nie dawałam za wygraną. Ogoszenia porozlepiane, wiadomość do wszystkich znajomych, aby tyko znaleźć dla niej dom. Po dwóch tygodniach zadzwoniła jakaś pani, że ona chętnie tę bidę weźmie. Nooo i jakiś diabeł

mnie podkusił, że ona już nie jest do wydania

. Ona już należała do rodziny. To jest właśnie Femcia, która użyczyła mi swojego imienia jako nicku

Fuksio już od roku biega za Tęczowym Mostem (kiedyś o tym opowiem), a Femcia jest teraz królową mojego domu. Jest piękną, dorodną kotką, z fantastycznym aksamitnym futrem. Wspaniała, mądra kotka. Nieprawdopodobnie sprytna.
Moja sytuacja się unormowała, już nie muszę się zastanawiać nad kasą, w domu biegają trzy ogony, robię za transport medyczny dla blokowych footer, gdy potrzebują lekarza. I już wiem jedno: nie jest ważna miska, nie jest ważne, skąd weźmie się pieniądze, nie jest ważne, czy mam odkurzone dywany, czy walają się kłęby sierści, czy zasłony pozaciągane, a miska z wodą wywalona na całą kuchnię. WAŻNE JEST, ŻEBY ZDĄŻYĆ POMÓC NA CZAS, ŻEBY NIE BYŁO ZA PÓŹNO.
no i się pobeczałam
