Fumcia- tak niestety jest, ze zaczelam "widziec" koty. Mysle, ze kazdy przechodzil ten etap, te ciagle "widzenie" kotow w kazdym foliowym worku, cieniu rzucanym przez przedmiot, ruchu lisci...i wciaz slysze male kociaki wolajace o pomoc (rzecz jasna to cwierkajace ptaki...)
Obiecalam, wiec wstawiam historie o tym jak SYGRYT (czyl prawie tygrys "od tylu") nazwany na potrzeby tubylcow :Manolo, trafil w moje szpony.
Otoz przedwczoraj jak zwykle robilam obchod (jak tam koty sie miewaja, czy wszystko ok, no i karmienie) i na jednym z ogrodkow zobaczylam toto. Toto, czyli grupa maluszkow. Wsrod czarnuszkow-Manolo tygrysek "bez oczu"

Mozna dokladnie zobaczyc, ze jedno oczko ma zamkniete, druge-tylko otworzona szparka. Pobeglam do domu i zaczelam larum czyli rozpaczliwe poszukiwania DT, bo gdzie goscia wsadze? jak 4 czarnuszki brykaja? Noc nie przespana, bo caly czas mialam przed oczami "wybuchajace" galki oczne malenstwa. No masakra jakas! Powiedzialam Tz (ktory jest na prawde swiety-uwierzcie mi), ze musze koniecznie tego kociaka zabrac, mimo ze mamy umowe co do ilosci kotow w domu.
Tz oczywiscie zrozumial, ze to wyjatkowa sytuacja...wiec z samego rana pobieglam z transporterem po dziecko. Na miejscu przywitala mnie "mama"-oczywisce syczac. Myslalam, ze sie na mnie rzuci-taki chyba miala zamiar. Na szczescie mialam wsparcie w postaci Daniego (o ktorym pewnie kiedys napisze...ciekawa postac) wiec dalam mu koc i kaalam odganiac matke, zebym mogla dobrac sie do dieci. Oczywiscie w trakcie akcji zgormadzili sie sasiedzi z "dobrymi radami", i bylam o krok zeby wrzasnac"sam se lap jak takis madry...". Na szczescie sie opanowalam (chyba musze pic wiecej meliski...)
Podeszlam do dzieciakow, a te hyc! do (a jakze) dziury wykopanej pod drzewem. Zagladam do srodka-no nie ma szans zeby je wyciagnac, bo bardo gleboko. Chwila zastanowienia...mam przynete. To wykladam (puszeczka gumreta). Po chwili pokazuje sie tygrysi lepek. No to ja niewiele myslac wyciagam reke, lapie za kark i ruchem posuwistym do transportera. Prosze o oklaski

Transporter zamkniety resztke jedzonka zostawilam i poszlismy do weta na cito. (na co czekac jak kociak tak cierpi...

).
U wetki wyjelsmy malego z trasportera, wiek okolo miesiac i troche, taki fajny, "gabczasty", mily w dotyku, chociaz troszke brudny. Dobra, zabieramy sie za oczy. Ja juz wymiekam. Wetka przemywa oczka. Ja wstrzymuje oddech a tu...piekne, wspaniale galy! zdrowe!!!!no kur....cisnienie mi spadlo, prawie zemdlalam...powinnam sie cieszyc rzecz jasna (i ciesze sie), ale co ja sie nacierpialam, nawyobrazalam...
Przynosze gnojka do domu, Tz patrzy na kota i nic nie mowi. To ja tez nie skomentowalam. Po poludniu byla kapiel, Manolo bardzo grzeczny chociaz troche syczy. Ale z dzieciakami dogaduje sie dobrze. Walcza-rzecz jasna...
Tak oto czarnykapturek zwariowal do reszty, narobil alarmu naprodukowal milion proszacych postow...i pozniej sie musial tlumaczyc i przepraszac za swoja glupote....
Ale warto bylo-Manolo to kociak "z kalendarza" no powiedzcie sami....
