Dzisiaj dzień pełen wrażeń. Przybyliśmy do domu!

Na wstępie nadmienię tylko, że minikot oficjalnie ma już imię. To, które znalazło się na samym początku, ale musiało poczekać, aż się przyjmie: Elminster. Elminster ma "min" w środku, więc z czystym sumieniem mogę się do kota zwracać "Mini" - co zresztą robię już od pewnego czasu. Bardzo wygodne rozwiązanie.

A zatem - dla Elminstera dzisiejszy dzień to ciąg wyzwań. Najpierw pobudka wcześnie rano, szybkie śniadanie i zapakowanie do pudła. Jechaliśmy samochodem, więc uznałam pudło za wystarczające. Pozwólcie, że wytłumaczę - nie było obaw, że kot ucieknie, a nowiutki transporter na dwa koty czekał na mnie w domu i naprawdę nie było konieczności kupować następnego. A pudło sprawdziło się doskonale. Mocne, przestronne, eleganckie, z pokrywką i dwoma uchwyto-otworami, przez które Mini mógł wyglądać i wysuwać łapy, ale nie mógł wyleźć. Mimo oczywistych zalet pudła kot (zupełnie nie wiedzieć czemu

) nie był zachwycony. Dramatów nie było, ale nudził się jak mops i zaczepiał mnie do zabawy, a w przerwie na kawę rozbudził się na tyle, że nie miałam już serca zamykać go z powrotem. Resztę podróży przespał wyciągnięty na moich kolanach. Grzecznie i spokojnie. Nie do wiary, jaki to udany kot czasami.
A w domu... Cóż, to skomplikowane. Dziki, Moria i Kofinka (moje własne szczury) olewają koty, olewają psy, za to nie są zachwycone (w każdym razie Kofinka nie jest) sąsiedztwem Simbii i Nasanty. Simbia i Santa (szczury mojej siostry) są tak wystraszone Kociszem, że w nosie mają psy i nowe szczury. Kocisz nie może się zdecydować - obserwować szczury, złościć się na Elminstera czy wyładowywać złość na Grzance. Grzanka też ma dylemat - z nadzieją wpatrywać się z nowego kota (starego zjeść nie pozwolili, to na tego jest szansa?), czy skorzystać z zaczepek Kocisza i jego trochę pogonić. Wiórka jest pogodzona z faktem, że w tym domu kotów się nie je i skupia się raczej na nowej kociej zabawce, która przyszła dzisiaj z Zooplusa. A Elminster jest tym wszystkim zmęczony i zagubiony, więc głównie śpi.
Sprawy między kotami mają się chyba nie najgorzej. Kocisz oczywiście jest dotknięty i oburzony, że sprowadzono mu do domu innego kocura, ale z całą pewnością mógł zareagować gorzej. Nie wścieka się, nie jeży futra, nie rzuca się z zębami na Elminstera. W sumie sam nie wie, co robić. Gapi się więc, groźnie powarkuje, trochę syczy, a czasem próbuje przywalić małemu łapą. Spogląda na mnie z odrazą i wije się jak węgorz, kiedy próbuję go pogłaskać ręką pachnącą maluchem. Ale robi to wszystko jakoś bez przekonania, jakby sam nie był pewny, jak właściwie powinien się zachować.
Mini z kolei jest zaciekawiony moim pokojem (dzielnie zwiedza całą okolicę i jak tylko na chwilę został sam, zlazł na podłogę i zwiedził tajemną krainę za moją kanapą), ale do Kocisza czuje respekt. Kuli się przed nim, kładzie uszy, czasem cofa kroczek czy dwa. Jak dałam mu karmę na talerzyku, zajął się jedzeniem, choć Kocisz siedział pół metra obok (Kocisz jeść nie chciał, był zbyt przejęty intruzem) - nie sądzę więc, żeby był naprawdę przestraszony. Raczej okazuje uległość. Zaczął też rzucać swoje czary. Dobre pół godziny spał brzuchem do góry na kolanach taty. Punkt dla niego.

Mamie też wyraźnie się podoba. Teraz musi tylko Kocisza zauroczyć.
Ja staram się dać chłopakom przestrzeń do rozmowy, ale nie pozwalam fizycznie atakować małego. Pacnięcie nieuzbrojoną łapą to jeszcze nie dramat, ale nie sądzę, żeby takie akty przemocy były konieczne. Ochłoną trochę, to obejdzie się bez łapoczynów. Kuwety mają oddzielne, spać będą oddzielnie, tylko karmić spróbuję ich razem - niech zaczną kojarzyć się nawzajem z czymś miłym. No i dobrej myśli jestem. Zanim wrócę do Lublina chcę zobaczyć, jak się bawią.
