Jak nie urok, to przemarsz wojska...
jak w niedzielę łaziłyśmy do ludzi, żeby się umówić że zabiorę kotkę (mamę maluchów) na sterylkę to ich nie było, za to kotkę mogłam sobie do woli podziwiać za siatką. Jak dzisiaj specjalnie pojechałam do Sokolnik, to ludzie owszem, obecni a kotki ni widu ni słychu. Nie mogę się nawet z nimi umówić, że jak się pojawi danego dnia to żeby ją w domu zamknęli, bo w domu hmmm ... szyby niekompletne, masakra jakaś.
Pojawiła się za to kotka z przepukliną na brzuszku, na która polowałam jeszcze w czerwcu ale też nie dała się złapać, muszę tam z łapką podjechać.
Ale nie zebym nic do Łodzi nie przywiozła

z braku mamy zdecydowałam się zabrać maluchy. Jeden w całkiem niezłej kondycji, drugi zasmarkany z zaklejonym zapuchniętym okiem. Po komentarzu pani, że "ten jeden to chyba zdechnie, bo jeść nie chce" decyzja podjęła się sama. Z duszą na ramieniu i dzieciakami w transporterze pojechałam do CC licząć się z tym że mnie zamoduje, bo miałam przywieść kocurka do leczenia i kotkę na zabieg, a nie dwa 8 tyg. gluty. Ania jednak w swojej anielskości mnie zachowała przy życiu, stwierdziła, że z małą nie jest aż tak źle, zaopatrzyła maluchy i zapakowała do klatki.
Do Łodzi przyjechał również ze mną kolejny kocur z pogorzeliska rezydujący na działce p. Teresy nazywany przez nią Kacperkiem. Plan jest taki żeby go podleczyć (paskudna chlamydia), pozbawić jajek, potem wróci na działkę.
Aniu, dziękuję za wszystko
