Na razie lipa
Byłam dziś wczesnym popołudniem.
Towarzyszyła mi mamuśka, która mieszka w okolicy.
Kociaki owszem, pokazały się. Dwa pingwinki z białymi skarpetkami. Pokazała się też bura kotka z dużym brzuchem
Całe to towarzystwo kręciło się wokól klatki-łapki. Owszem wyjadano kawałki kietkata i kurczaka, które były tuż przy wejściu, ale żeby wejść głębiej, co to - to nie.
Podejrzewam, iż zjawiłyśmy się chwilę po tym, jak jakaś litościwa dusza nakarmiła kociaki - wokól stały puste miseczki.
Pozytywny akcent. Młodzian w kapturze, taki dość groźnie wyglądający, podszedł do nas... i
Zapytał, dlaczego łapiemy koty, co robimy z kotami. Odpowiedziałam lakonicznie, jak duże - to kastrujemy, jak małe - to oswajamy i domów szukamy.
"Uff. A to dobrze. Myslałem, że do chinskiej knajpy" odpowiedział, bardzo poważnym głosem.
W ogóle łapanka w pełnym słoncu jest trochę sensacyjnym wydarzeniem. Niestety, nikt z osób, które nas zaczepiały nie potrafił (nie chciał) powiedzieć, kto dokarmia koty. Tajemnica poliszynela chyba.
A że desperat jestem

to ok. 18-19 druga tura łapanki. Możliwe, że kociaki wygłodnieją na tyle, że któryś wejdzie...
Kciuki prosimy nadal.