jesteśmy
Z Tulinka bida straszna na razie, w dodatku pijana bida-może i lepiej, bo w tym stanie o klejnotach nie pomyśli, które przy okazji stracił
A było to tak....
Udało się nam dotrzeć na 7.57 -pewnie dlatego,że ja prowadziłam, a D. trzymał sie oburącz za fotel i powiedział,że więcej nie da mi prowadzić (dał tylko dlatego,że samochód był obcy- nie jego znaczy)
Profesora zobaczyłam przez drzwi tylko , gdy sie zameldowałam,ze jesteśmy - ruszylismy zgodnie z poleceniem do budynku obok, do ambulatorium, gdzie zostaliśmy przyjęci, wypytani przez anastezjologa i ortopedów o historię Tulinka, oddaliśmy papiery Tulinka i , oczywiście samego Tulinka, który przy zastrzyku, jak zwykle chciał przyłożyć lekarzowi , czym wywołał, tez jak zwykle, uśmiech sympatii, że ma chłopak charakter
Operacja trwała ponad godzinę,a obecnie Tulinek wyglada tak:


Za trzy dni ma mieć powtórzony antybiotyk, za 10 dni ściagnięte szwy -to już na miejscu , za trzy tygodnie powinien juz brykać, jak obiecał ortopeda-oczywiście z wrażenia zapomniałam zapytać komu mam podziękować -zespół był kilkuosobowy, po zabiegu lekarz poinformował, co miał Tulinek zrobione , co robić należy dalej i pobiegł do dalszej pracy.
Lekarze sa bardzo sympatyczni, zgrani, zorganizowani, w ambulatorium kierownikiem zamieszania jest przemiła Pani, ktra rozmawia z pacjentami, odstresowuje opiekunów i ogólnie widać,że uwielbia zwierzaki
Całość: wizyta, operacja, kastracja kosztowały 600zł -zatem wspaniale sie zmieściliśmy w kosztach

Fakture wkleję później, bo Parys gdzies ukradł pendrive'a i nie możemy znaleźć
Poproszę jeszcze Joasię , aby dowiedziała sie swoimi tajnymi kanałami, ile wpłaty całkowitej było na poczet Tulinka i podsumujemy finanse ostatecznie -jeszcze raz wszystkim bardzo, bardzo dziekujemy za finanse, za kciuki wielkie, za duchowe wsparcie i dobre myśli i emocje
