Przepraszam, już wszystko nadrabiam

Nie było mnie wczoraj cały dzień.
Koteczki czuja się dobrze, ta mała szylkrecia to taka kruszynka

Ale mamusia ją zaadaptowała i pozwala się ssać. Kicia niby samodzielnie je i załatwia się w kuwetkę, ale kotkę też jeszcze chętnie ssie. Widac różnicę w wielkości pomiędzy nią a pozostałymi kociakami, nawet Tyrion jest od niej większy. A ona wygląda jak mała szczurka z cieniutkim ogonkiem. No ale ma się dobrze. Muszę skontrolować jej wagę, czy nie spada.
Wczoraj teściowa przyniosła z 2 kg skrzydeł indyczych i kurczaczych, aby nagotować nam rosołu na tydzień

Tak jak bym ja nie potrafiła się w kuchni poruszać i wyżywić rodzinę (ona twierdzi że jej synek jest taki chudziutki, a TŻ ma już 5 kg nadwagi i pokaźny brzuszek ;P). Nagotowała mi tego rosołu, no i zostało mi masę tych skrzydeł. Nikt u nas tego tłustego mięsa ze skórą nie będzie jadł, tak więc skrzydła obrałam z kości, mięso i skórę posiekałam na drobno i kociaki będę miały przez dwa dni ucztę! :E
Ot, przynajmniej do czegoś sie teściowa przydała

Oczywiście jej nie powiem, że skrzydła poszły do kotów, bo by zawału dostała.
A rosół zjedliśmy my, z warzywami.
I kupiłam sobie wreszcie to mydło - na szczęście nie spotkałam kolejnego kociaka. Za to rozejrzałam sie po okolicy. Jest tam takie otwarte podwórko, a na nim jakieś drewniane szopy. Szylkrecia mogła sie urodzić w którejś z nich, ale dziwi mnie, że płakała na tej ulicy, wołała, a matka nie przyszła. innych kociaków też nie widziałam. Może matka zginęła? Tak czy owak musiałam ja wtedy stamtąd zabrać, bo by albo ją przejechał samochód, albo by sie wyziębiła na ulewie.