Będzie.
Chociaż tak do końca nie jestem pewna, jak powinnam opisać to miejsce
Spędziłam tam cały niemal dzień. Chyba za mało się znam na opiece nad zwierzętami w skali przemysłowej, żebym mogła być wprawnym i bystrym obserwatorem. Na pewno jest cała masa rzeczy, na które nie zwróciłam uwagi. Patrzyłam oczami miłośniczki zwierząt, opiekunki kilku kotów i (od niedawna) suki.
Ten przydługi wstęp napisałam dlatego, że to, co zobaczyłam, było zbyt piękne na polskie warunki. I podejrzewam, że czegoś nie zobaczyłam, coś przeoczyłam. No sama nie wiem. Ale cały czas zadawałam sobie pytanie: skoro tu jest tak dobrze, to dlaczego wszędzie indziej jest tak źle? Na końcu napiszę, jaką ja typuję przyczynę. Oczywiście pod warunkiem, że to wszystko, co zobaczyłam, to nie była wkrętka na dużą skalę.
Zaznaczę jeszcze, że byłam wszędzie, nie zajrzałam chyba tylko do prywatnych pokoi pracowników. Cały czas byłam pytana, co jeszcze chcę zobaczyć, gdzie zajrzeć. Nie było miejsca, do którego zabraniano mi wstępu.
Akurat gdy dojechaliśmy, miała miejsce dostawa mięsa. Przyjechał duży ciężarowy samochód-chłodnia znanej w regionie łódzkim firmy-producenta mięsa i wędlin.
Schronisko wraz z ogrodem zoologicznym to duży obszar, o ile dobrze zapamiętałam, 6 hektarów. Teren jest otwarty, w sensie, jest ogrodzenie, ale nie jest to twierdza z parkanem, przez który nie widać nic. O ile pamiętam wjechać tam można bez specjalnego trudu, bo nie ma zamykanej bramy. Zresztą z drugiej strony, gdzie jest obszar jeszcze nie zagospodarowany, parkan jest "niedomknięty" z wyjściem do lasu. Od strony wsi do schroniska przejeżdża się przez mały ogród zoologiczny. Fajne egzotyczne zwierzęta, ptactwo. Przecudne białe wilki. Ale nie sprawdzałam stopnia oswojenia, tym bardziej, że właściciel uprzedził, że niezbyt przyjazne stworzenia

Na dużym wybiegu owce jakieś egzotyczne (chyba Ameryka Południowa) i coś podobnego do bawołu, ale nazwa była inna. Pawie przepiękne, bocian bez skrzydła, masa królików, kangurzyce z małymi w torbach. Nie będę się rozwodzić, bo chyba wszystkich najbardziej interesują psy.
Gabinet weterynaryjny: ambulatorium, sala pooperacyjna, sala zabiegowa. Akurat jakiś pies był torturowany zastrzykiem. Psu na pysk założono łańcuch. Gdybym ja robiła ten zastrzyk, łańcuch byłby potrójny

, bo pies sięgał mi do bioder. To był jedyny łańcuch, jaki widziałam w Wojtyszkach. Piesek zniósł zastrzyk nadzwyczaj łagodnie. Ładnie wyglądał, mimo, że duży i bardzo kudłaty.
Zajrzałam na chwilę do szpitalika, ale wyłącznie na moment, bo te psy, które były w lepszym stanie, podniosły taki jazgot, jak mnie zobaczyły, że zwiałam.
Potem oglądałam sektory z psami. Zwierzęta były pogrupowane pod względem wielkości. Zobaczyłam tam chyba wszystkie rasy świata. Inaczej niż w schronisku na Marmurowej, sektory były bardzo duże, mieszkało w każdym wiele zwierząt, myślę, że około setki. W każdym opiekun przez 24 godziny na dobę. Nie było nigdzie betonu. W sektorach ubita ziemia, a pod jedną ze ścian szerokie drewniane podesty, które (jak mnie poinformowano) zimą są zabudowane i jest tam schronienie zadaszone. Opiekunowie siedzieli w środku sektorów, razem z psami. Każdy miał bat. Jak napisałam na początku, nie znam się na psach, ale potrafię zaobserwować zachowania świadczące o tym, że pies jest zastraszony, że się boi. Tamte psy nie bały się w ogóle. Gdy mnie zobaczyły, wszystkie sunęły do ogrodzenia, żeby się przywitać, zrobił się jazgot. Wtedy zobaczyłam, jak opiekun natychmiast interweniuje, żeby nie doszło do aktów agresji: tłukli batem o ziemię albo o kraty ponad psami. Mimo to nie widziałam, żeby którykolwiek pies zareagował skuleniem uszu i podwinięciem ogona. Natychmiast, jak wychodziłam z sektora, psy się uspokajały. Nie widziałam psów chudych albo źle wyglądających. Ania, która nam towarzyszyła w zwiedzaniu, wsadziła bez stresu rękę za ogrodzenie w momencie, gdy psy się na mnie darły.
Sektory były posprzątane. Nie czułam w ogóle fetoru moczu, co mnie akurat zdziwiło, bo tam nie ba betonu, który można spłukać. Kup żadnych też nie było, co też mnie zdziwiło,mimo, że przed sektorami stał traktor z przyczepką odchodów.
Najbardziej było mi przykro w sektorze kundelków-staruszków
Byłam też w boksach psów izolowanych ze względu na chorobę lub zabiegi. Była suka po sterylce, piec z nowotworem, młody kaukaz (chyba).
Kociarnia. Kotów mało. Nie więcej niż 15. Ładne. Trikolorki, szylkretki, rude, buraski, czarnuszki, pingwinki. Do wyboru do koloru. Nie było maluchów.
Jeden z wiecznym glutem. Nie były chude, wyglądały ładnie. Ale jakieś zobojętniałe. Kiedyś na Marmurowej takie widziałam. Obojętne. Miałam kluchę w gardle.
W kociarni było sucho i czysto. Koty miały pomieszczenia składające się z dwóch części, przy czym ta druga to część zimowa, w sezonie ogrzewana. Wszędzie drzewka, pieńki.
Przypomniało mi się, dlaczego przestałam jeździć na Marmurową.
Stajnia.
Akurat w trakcie zwiedzania boksy były sprzątane. Konie przeróżne, również kucyki, źrebięta. Jeden konik bardzo przytulaśny, obawiam się, że także nakolankowy

Taki przyjaciel wszystkich.
Wszystkie koniki naprawdę dobrze utrzymane, przystojne. Nawet stara okulała klacz. Stajnia to było jedyne miejsce, w którym był jakiś nieprzyjemny zapach. Dla koniarzy on nieprzyjemny nie jest

, ale ja nie jestem fanką stajennych klimatów.
Koło domu gospodarzy oraz w ich domu mopsice, i suczki malutkich ras, teraz bardzo modnych, ale nie pamiętam nazwy. Wszystkie wykupione z pseudohodowli, w wielu przypadkach z maluchami. Program zakłada wykup suki i/lub maluchów, odchowanie, sterylkę, adopcję. W schronie kładzie się nacisk na adopcje kundelków, ponieważ rasowe "się adoptują" dużo łatwiej. Po terenie biegają trzy albo cztery kundelki.
Wszędzie pojemniki ze świeżą wodą, wszędzie widziałam pracowników zajętych przy powierzonych im zwierzętach. Siedząc na tarasie słyszałam dobiegające zza budynków rozmowy mieszkających tam pracowników. Nie zauważyłam żadnych przejawów stresu.
Otrzymałam do przeczytania raport pokontrolny NIK. Był baardzo obszerny i nie chciało mi się go czytać

Język tego typu lektury nie przypomina emocjonujących kryminałów. Skupiłam się na zaleceniach pokontrolnych, które zawierały kwintesencję tego, co mnie interesowało, czyli wpadki, niedociągnięcia czy uchybienia. Były (o ile pamiętam) cztery, o charakterze administracyjnym. Można je określić wspólnym mianem "zróbcie porządek w papierach". Zaniepokojona, że jednak coś ukryli, wróciłam do samego protokołu, żeby przeczytać, co piszą o samych zwierzętach i warunkach ich utrzymywania. NIK uznał warunki za dobre, zwierzęta zaopiekowane i w dobrym stanie.
Potem przeczytałam treść książki kontroli. Dla osób nieprowadzących działalności gospodarczej: jest to książka, w której odnotowana jest każda kontrola prowadzenia w firmie przez wszystkie uprawnione podmioty. Jest tam informacja, co jest kontrolowane, kiedy, kto kontroluje i uwagi pokontrolne (jeśli nie ma protokołów). Od stycznia miała miejsce epidemia kontroli z gmin, które podpisały umowę z L.Simińskim na odbieranie psów bezdomnych. Nie zauważyłam innych wpisów niż "bez uwag". Kontrole miały oczywiście związek z krążącymi plotkami, że psy Aleksandrowa Łódzkiego zaginęły. O ile pamiętam, był tam też jakiś wpis, że i te psy są na miejscu. Był tylko problem z ich znalezieniem (120 psów w grupie 2 tysięcy). Ale nie pamiętam dokładnie, skąd wiem, że te z Aleksandrowa były.
Na niezagospodarowanym terenie mają powstać kolejne sektory dla psów. Według L. Simińskiego, w tej chwili panuje zagęszczenie. Ma też powstać dużą, piękna kociarnia. W trakcie budowy są też nowe pokoje dla pracowników. Widać tam trwające inwestycje.
I tylko jeden wielki problem: brak intensywnego i regularnego wolontariatu adopcyjnego: ogłoszenia, opisy.
To chyba wszystko. Oczywiście zapytałam, skąd L. Simiński ma na to wszystko psy. Niestety, nie zapytałam o zgodę na publikację tej informacji, ale zapewniam, że to jak najbardziej legalne źródło

W Wojtyszkach widać doskonały zmysł biznesowy i czuć miłość do zwierząt. Niekłamaną. Oraz wiedzę o psach. Taką praktyczną, wynikającą z wieloletniego obcowania z tymi zwierzakami. O kotach było mało, bo stanowią margines w tym schronisku. Wydaje mi się, że tym bardziej można by powalczyć o ich adopcję.
Skłaniam się do opinii, że jeśli w Wojtyszkach naprawdę jest tak, jak widziałam, to dlatego, że L.Simiński naprawdę kocha zwierzęta i naprawdę oddał im swoje życie. A że ma łeb do interesów, daje radę bardzo efektywnie zarządzać dostępnymi środkami.
Bardzo chciałabym, żeby było tak, jak ja to zobaczyłam. Jeszcze raz dziękuję za gościnę.
Czy ktoś chciałby się zaangażować przy wirtualnym wolontariacie w sprawie adopcji (ogłoszenia)?
EDIT: jeśli czegoś nie napisałam, pytajcie.