Wczoraj pojechałam do schroniska po młodego kocurka z raną na przedniej łapce. Okazało się, że kocurek trafił już innego domu tymczasowego. Dyrektorka schroniska poprosiła o zabranie biało-rudego znajdy. Zabrałam, więc niekastrowanego, niemłodego kocura z katarem, szczątkami dolnych kłów i ranami na tylnych łapach. Jeszcze tego samego dnia opuchnięta łapa została prześwietlona a kot wykastrowany na koszt schroniska. Nazwałam go
Gucio.
Dzisiaj przed godz. 15 zadzwoniła do mnie moja wetka, że za chwilę przyjdzie do niej człowiek, aby uśpić kotkę. Ona oczywiście nie ma zamiaru kotki usypiać i prosi abym przyszła. Młody mężczyzna przyniósł 5 letnią kotkę w zawiązanym worku. Kotka była przydomowa i dokarmiana. W gospodarstwie jest jeszcze dwójka jej dorosłych dzieci, których ta kotka nie toleruje. Kotki z kolei nie toleruje matka tego mężczyzny i zabroniła ją dokarmiać. Mężczyzna twierdzi, że kiedyś wydał kotkę wraz z jej synem do gospodarstwa oddalonego o kilka kilometrów od jego domu i kotka wróciła. Zostawił u weta 50zł na leczenie kotki. Kotka jest brązowa z biało-brudnymi skarpetkami, krawatem i plamką na pyszczku. Myślę, że powinna być czarna, ale niedożywienie i zarobaczenie zrobiły swoje. Ogon ma tak samo płaski jak Zula. Ma spojówki i trzecią powiekę oczu w złym stanie. Z oczy jej leci, w nosie furczy. Miała strasznie zapchane gruczoły około odbytowe. Ma mocny łupież. U weta mruczała i udeptywała podłoże. Teraz siedzi za szafą a ja mam 20 kotów.