wszyscy weci z którymi rozmawiałam ja- a wielu ich było jednogłośnie stwierdzali : podczas zabiegu w czasie rui znacznie wzrasta ryzyko krwotoku. Cały organizm pracuje wtedy inaczej, na co innego przełożone są siły kotki, nie skupione ani na gojeniu ran, ani na spokoju po operacji.
Mimo wszystko takie zabiegi się wykonuje, kiedy jest to konieczne - ale jeśli się da to obejść to zwyczajnie nie wolno. Sam zabieg jest mocno ryzykowny, więc każde zwiększanie ryzyka jest grą ze śmiercią.
Dopiszę od razu coś jeszcze, bo Twój wątek zaczynał się od pewnych wątpliwości, kiedy wypuszczać samice- i wiele osób nawet tu jest w tym bardzo szybkich. Ostatnio na raz kastrowałam dwie kotki, 8 miesięczną Tabi i 1,5 roczną Matyldę. Ten sam wet, te same warunki, podobna- dobra kondycja kotów (i psychiczna i fizyczna) . Najpierw obie przez dwie doby w kojcach -nie narzekające, później swobodnie w domu. Mała Tabi na trzeci dzień była już chętna do normalnego jedzenia, na czwarty zaczynała szukać wrażeń (więc ją jeszcze trochę zaganiałam do kojca- był otwarty, a ona tam nawet chętnie siedziała) . Matylda za to .. nie wrócił jej apetyt- drugi, trzeci, czwarty dzień- a ona głównie leżała, dużo piła, czasami coś wmusiłam podsuwając 5 różnych misek pod nos, ale dwa kęsy i dziękuje. Zbadałam temperaturę- podwyższona, rana- wyglądała bardzo ładnie. Oczywiście to był stan zapalny, coś się tam zakaziło najwyraźniej w środku. Weszliśmy na zastrzyki (antybiotyk i lek przecwbólowo- przeciwzapalno -przeciwgorączkowy ) , kolejne dwa dni bez zmian a ja już trzęsąca się ze strachu jak galaretka. Gdybym straciła kota po kastracji to bym chyba nigdy więcej zabiegu nie zrobiła

. Do tego- młodziutki zdrowy cud i miał by zniknąć ze świata przeze mnie. Nagle zaskoczyła, wszystko wróciło do normy jak ręką odjął a do tego (choć miała wracać na ulicę - pod dość solidną opiekę) to znalazła też wspaniały dom ( Tabi też ), ona zresztą strasznie chciała dom mieć .
Konkluzja- co by było gdybym ją wypuściła jak niektórzy robią, pod dwóch/trzech dniach, a czasem czytam , że po dobie(i to nawet kotki których stanu ocenić nie mogą , tylko zakładają że nie je, kuli się i nie rusza bo DZIKA.... jakie by miała szanse na przeżycie?
Podchodźmy do zabiegów (koniecznych , ale nie wprost ratujących życie) bardzo ostrożnie, bo z takiej śmierci się nie wytłumaczymy przed tą duszą ,jak nastąpi w skutek naszego pośpiechu i zaniedbań