Maggia, dzięki

Te kciuki są mi bardzo potrzebne - chyba bardziej mnie niż Psotuni
A teraz opowiem jak do tego wszystkiego doszło:
Siedziałam sobie kiedyś na balkonie i bawiłam się z moim zwierzyńcem. Zauważył to pewien Pan z pieskiem, spacerujący po osiedlu. Przyglądał się nam dość intensywnie, aż przyznam szczerze, trochę mi było głupio.
Przedwczoraj ni z tego, ni z owego zadzwonił domofon i damski "głos" powiedział, że chciałby porozmawiać o kotach. Zdziwiłam się, ale O.K. Zaprosiłam Panią do mieszkania i tu szok niewielki. Pani jest wolontariuszką, dokarmia koty i bardzo chciała zobaczyć mój balkon, bo mąż jej powiedział, że prawie wogóle nie widać od ulicy osiatkowania, bo... Pani oglądnęła balkon i moje koty. Chwilkę porozmawiałyśmy, po czym otrzymałam wspaniałą propozycję - kastracji Psoteńki! Przyznam się bez bicia, że odwlekałam ten moment do października, bo ostatnio bardzo krucho u mnie z gotówką, więc dziwne nie jest, że OGROMNIE SIĘ UCIESZYŁAM na tę propozycję!
Tego samego dnia zadzwoniła do mnie inna Pani z KTOZ i umówiłyśmy się już konkretnie na dziś. Takim oto sposobem Psoteńka właśnie jest ciachana.
Okropnie się denerwuję!!!