Koty mi powariowały na noc.
Najpierw Kropa zaczęła biegać wokół Dydka, bokiem, z położonymi do tyłu uszami i krzywym ogonem. Potem on zaczął za nią łazić, czym ją tylko prowokował i dostał dwa razy po ogonie łapą, bez pazurów na szczęście.
Potem coś ją bzikło i ganiała po całej chałupie, a na koniec musiałam łazić za małym osiołkiem, który uparł się wleźć na drapak i parę razy nawet mu się udało. Wdrapał się prawie do samej góry, metr nad ziemię.

Oczywiście potem robił dzikie oczyska, bo nie bardzo kumał jak zejść. No to zdjęłam koteczka, a za chwilę to samo.
Na deser przyszła mu ochota na kolację mojej mamy i uparcie właził na stół. Wzięłam matołka na łóżko i próbowałam zająć. Pół godziny atakował moje ręce pod kołdrą.
A - i jeszcze postanowił się utopić.

Moja muter poszła się kąpać, a Dydek za nią. Minutę później usłyszałam z łazienki okrzyk: ratunku! Mało się nie zabiłam biegnąc. Doleciałam, patrzę, a mały cepek stoi przed wanną i kombinuje jak do niej wskoczyć. A w wannie moja matka macha łapami, żeby mu to uniemożliwić.
Przy tym kocie trzeba mieć oczy dookoła głowy.
Wysłałam go spać, ale ma to w nosie. Posadziłam mamie na kolanach, ale też mu nie pasi. W końcu wzięłam ze sobą, tu jest ok. Siedzi na moich kolanach i luka wokół.
Ciekawe, położę się dzisiaj, czy nie?
A poza tym - zeżarł dziś chyba 8 posiłków, pochłeptał wody wreszcie i zrobił siusiu. Wygląda nieźle, oczy ma żywe, jest ciepły ale nie gorący, nie wymiotuje i nie ma biegunki. Wszystko co zjadł, przyswoił.