
Mamy gorącą linię z Julią, czekamy...
Około 22, tuż po, zadzwoniła do mnie spanikowana Julia, że z Porszakiem dzieje się coś złego. Zebrałam się i pojechałyśmy na sygnale do weta. Szczęśliwie na dyzurze w Asie była fajna, sensowna wetka.Ale już po wyjęciu Porszaczka z transportera zmroziła mnie kompletnie mówiąc, że on umiera. Zrobiła wszystko co mogła - na wstępie dostał zastrzyk przeciwwstrząsowy. Krwi niestety nie udało sie pobrać, ale udało się założyć wenflon. No i niemierzalna temperatura.
Tlenoterapia bo się dusił, koc elektryczny, po godzinie udało się temperaturę zmierzyć - 32,5 st. Jak około północy wychodziłyśmy z gabinetu, miał 33 st. Na drogę lecznica wyposazyła nas w termofor.
Nie wiadomo co się stało, co mu jest. Może być wszystko - zator, udar, krwotoczne zapalenie jelit. Udało się tylko wykluczyć panleukopenię bo zrobiłyśmy test z kału.
Teraz możemy tylko czekać, no i czekmy. Jeśli przeżyje, jutro wieczorem jedziemy na powtórkę leków i może uda się pobrać krew. jeestem podłamana
W Wigilię doszedł mail od dr Wrzoska, z wynikami płynu rdzeniowego - wszystko ok, i zaleceniami co do dalszego postepowania. Miałam wszystko opisać. Opiszę i tak

Carmen201 pisze:Kasiu daj znać co tam proszę. Martwię się, co się stało tak nagle?
Właśnie z grubsza opisałam, No niestety nie mamy pojęcia co się stało. Gdy Julia wróciła z pracy Porszak zachowywał się normalnie i nagle nastąpiło załamanie
