




Jak wam napiszę czemu mnie nie było to mnie nie tylko po dupie pokrzywami potraktujecie...

Otóż...
W pracy koleżanka miała jechać na szkolenie i...sierota w piątek w pracy skręciła nogę a szkolenie zaczynało się w niedzielę zakwaterowaniem - zajęcia od poniedziałku 14maja. Zapanował dziki popłoch bo kasa wybulona, szef jasnej cholery dostanie, że przepadnie i olśnienie! przecież na szkolenie mogę za nią ja pojechać. Wiec dzida wywalili mnie z pracy abym pojechała do domu się spakować bo następnego miałam mieć chrzciny w roli matki chrzestnej w innej miejscowości i wiadomo z czasem na ogarniecie się do tygodniowego wypadu byłoby kiepsko. Tak więc w trzy sekundy ogarnęłam biurko i wręcz na kopach poleciałam do domu. W domu dziki szał, kompletowanie ciuchów, torby, pranie, przygotowywanie aby z rańca ruszyć tez na chrzciny....I jakoś tak wieczorem coś mnie tknęło gdzie mój telefon! No ale nie wszczynałam paniki-się znajdzie pomyślałam. W sobotę odegrałam role matki chrzestnej-wróciłam późno w nocy trochę ochrzczona i padłam spać. Obudziłam się w niedziele koło południa, dzikie dopełnienie bagaży, coś na ząb i dzida na pociąg na szkolenie. Dopiero jak jechałam to oprzytomniałam, że nie odszukałam telefonu. Serce to mi napierd...jak dzikiemu zającowi-skąd ja zadzwonię do domu i zdam relacje co u mnie? Plan szkolenia był mega napięty w końcu po 2 dniach poznana babeczka użyczyła mi telefonu i wystukałam (dobrze że pamiętałam





