O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Nie wrz 29, 2013 21:45 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

witajcie na forum. I zostancie:))) Tu potrzeba takich ludzi z ludzkim sercem :))
Oby wszystkie koty tak trafialy, do takich domkow :1luvu: :1luvu:
dom bez kota to nie domObrazek
ObrazekObrazekKarolObrazekZara
Wesemir[*]zawsze bede tesknic.

alma_uk

Avatar użytkownika
 
Posty: 1637
Od: Pt lut 18, 2011 19:03
Lokalizacja: Olsztyn

Post » Nie wrz 29, 2013 21:46 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

alima - nie wiem co powiedziec :oops: . Chyba tylko przytulic wirtualnie. Strasznie jest przegrac wyscig z choroba.
dom bez kota to nie domObrazek
ObrazekObrazekKarolObrazekZara
Wesemir[*]zawsze bede tesknic.

alma_uk

Avatar użytkownika
 
Posty: 1637
Od: Pt lut 18, 2011 19:03
Lokalizacja: Olsztyn

Post » Pon lis 04, 2013 12:26 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Historia pewnie jakich wiele..
Jak mieszkalam z rodzicami mielismy kotke Tangire, ktora mieszkala w budzie z naszym psem - Kaukazem..przychodzila kiedy chciala..a czasami nie bylo jej tygodniami...
byl to jedyny kot dziki a zarazem oswojony, ktorego znalam..znajomi mieli koty..ale bardzo agresywne..rzucaly sie na ludzi z mebli itp
kilka lat pozniej, gdy mieszkalam na wynajmowanym mieszkaniu przyjaciolka poprosila mnie o zajecie sie jej kotka rasy Snow Shoe..spelnienie marzen jezeli chodzi o zachowanie kotki... byla totalna anarchistka..uwielbiala sie miziac..i spac pod koldra..witala mnie radosnie gdy wracalam z pracy...po 6mcach musialam oddac kicie wlascicielce..bylo smutno i pusto bez kotki...
gdy zamieszkalam z chlopakiem..opowiadal mi o kocie swoich rodzicow..niesforny Tofiniu, ktory jak sie smiejemy biega po dworzu z dzikami..a nie kotami ;)
Rozterek naszych nie bylo konca..ale wiedzielismy, ze chcemy zaopiekowac sie kotkiem.. (ja chcialam miec 2 bo naczytalam sie i nasluchalam ze dwa lepiej sie chowaja)...

Postanowilismy, ze pojedziemy na super wakacje a jak wrocimy wezmiemy kotka ze schroniska..i tak tez sie stalo..codziennie na stronie schroniska ogladalam po 10 razy zdjecia kotkow..i wiedzialam, ze gdybym mogla to wziela je wszystkie!!
Mowi sie, ze to kot wybiera wlasciciela a nie inaczej...i w naszym wypadaku tak tez bylo..
W schronisku trafilismy na dosc ciezki czas..wiekszosc kotkow byla w kwarantannie..do wyboru byly 3 koty i 1 kotka..
Kiedy klatka sie otworzyla..wszystkie kotki pouciekaly..prychaly a ta mala kluska od razu wgramolila mi sie na rece..wtulila sie i nie chciala zejsc.. <3
Poinformowano nas, ze mala nie ma jeszcze ksiazeczki zdrowia ale jest zdrowa..ma lekki katarek dlatego powinnismy podawac jej wit C...
bylo juz dosc pozno..wiec stwierdzilismy, ze rano pojedziemy do weta zeby sprawdzic malutka i zalozyc jej ksiazeczke zdrowia..w domku byla radosna..hasala..bawila sie zabawkami...tulila sie..nawet zrobila siusiu do mini kuwetki..co jakis czas wycieralam jej nosek..chociaz zaczelo mnie to martwic, ze poznym wieczorem noskiem puszczala bable z kataru..prawie cala noc nie spalam..rano bardzo sie jej pogorszylo..oddychala otwarta buzka..i miala bardzo metne oczka..weterynarz powiedzial, ze niestety wzielismy bardzo chorego kociaka ze schroniska..temp ok 30st, woda i obrzek w plucach..nie udalo jej sie uratowac... ;( mimo, ze nie byla u nas nawet 24h to plakalismy oboje...wzielam w pracy dzien wolny..wet probowal nas pocieszac mowiac, ze widocznie wybrala nas, zeby ost dzien spedzic w kochajacym domku.. nawet teraz kiedy to pisze mam lzy w oczach..
http://img818.imageshack.us/img818/6264/0ci5.jpg
wet kazal nam zdezynfekowac cale mieszkanie..i nie przyjmowac kocich gosci ani nie brac kotka przez ok miesiac...

odczekalismy i mimo zlego poczatku nadal chcielismy miec kotka..poniewaz schronisko wykazalo sie niekompetencja (zadzwonili na 2 dzien ze sie zdarza i ze moga nam dac innego kotka - mimo, ze przekazalismy info, ze nie mozemy na razie miec kota w domku i ze oni powinni przebadac koty ktore byly z mala w klatce...)...
znalazlam bardzo fajne ogloszenie na internecie o kotkach..zrobilam wywiad..poprosilam o zdjecia maluchow..pojechalismy wybrac ktoregos z trojcy..
ku naszemu milemu zaskoczeniu..w domku mieszkaly 2 sunie + szczeniaki...2 dorosle koty wiec bylismy pewni, ze ktorys z maluchow z tego domu bedzie pasowal do nas a my do niego idealnie..

jak wiecie zycie lubi platac figle.. okazalo sie ze to blizniaki! identyko! roznily sie jedynie kolorem noska i charakterkiem...
jeden milusinski..tulasinski...drugi - ciekawska mordka..skradly nasze serca od razu.. zapytalam chlopaka ktorego wybieramy...na co on odpowiedzial: "oba! braci nie mozna rozdzielac"

i tak juz kolejny miesiac lobuzy sa z nami..nawet jak napsoca to potrafia nas przekupic tym, ze przychodza do nas..wtula sie w szyje..plecki..
oszalelismy na ich punkcie..biegam i cykam im fotki..sa radosne, zabawne i kochane.. co nie znaczy, ze z kazdym miesiacem uczymy sie przy nich nowych rzeczy..i jeszcze wiele musimy sie nauczyc..
ObrazekObrazek




huh..ale sie rozpisalam..:)
od razy dziekuje tym, ktorzy przebrna przez nasza historie :1luvu:

zapcia2

 
Posty: 12
Od: Pon lis 04, 2013 11:12
Lokalizacja: Płn

Post » Śro sty 15, 2014 23:47 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Witam. Tak właściwie nie zastanawiałam się wcześniej o przygarnięciu kota, chociaż chcieliśmy razem z chłopakiem zwierzątko, żeby nie było tak cicho i pusto w mieszkaniu (mieszkamy sami). Mimo wszystko decyzje o przygarnięciu zwierzaka odkładaliśmy na ,,odpowiedni moment". Nie wybraliśmy tego momentu, ,,moment" wybrał się sam. A mianowicie mój chłopak wracając w nocy pieszo z pracy zauważył, że mały kotek się do niego dołączył. Do domu szedł około 30 minut, a mały towarzysz nie odstępował na krok mimo, że lekko kulał na jedną łapkę. Nie wiedział co ma zrobić, czy przygarnąć malca czy nie, obawiał się mojej reakcji, ale w końcu postanowił, że jeśli kotek pójdzie z nim aż pod blok zabierze go. I tak też się stało, zabrał kotka do mieszkania i nakarmił, nie czekał też do rana żeby mi o tym powiedzieć tylko o 4 rano obudził mówiąc, że ma dla mnie niespodziankę. Zaspana wyszłam z łóżka marudząc, że budzi mnie w środku nocy. Poszłam do drugiego pokoju gdzie mój chłopak coś wołał, czegoś szukał i w końcu pokazuje że moja niespodzianka jest pod kanapą. Zobaczyłam dwie białe łapki a ze względu, że nie założyłam okularów stwierdziłam, że to królik sąsiada, który pracuje z moim chłopakiem i po pracy wstąpił do nas. Zdenerwowana zapytałam czy to jest powód żeby budzić mnie o tej porze i poszłam spać. Rano chłopak pyta mnie co zrobimy z kotem a ja mu na to ,,ale my nie mamy kota", wtedy opowiedział mi wszystko i pokazał malca. Oczywiście zgodziłam się żeby kicia została z nami, w końcu jakby nie było to ona wybrała nas. Teraz jest najważniejszym członkiem naszej ,,rodzinki" ;D :kotek:

czesiaxd

 
Posty: 1
Od: Śro sty 15, 2014 23:19

Post » Śro kwi 02, 2014 19:28 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

jej...kiedy ja te wszystkie opowieści przeczytam...

ale w miedzyczasie dodam słowko o moich

W planie były conajmniej 2 jak tylko do Polski wrócę; jeden miał być z adopcji, jeden może rasowy..jednak serducho bardziej ciągło do takiego z fundacji lub DT i obydwa to adoptowane dachowce..

Ciri - czarno-biała kotka,w czerwcu będzie miała 2 lata
Mężowi wpadła w oko jej siostra, ale tamta poszła do innego domu, a my dostaliśmy podobna kotkę, na co w żadnym wypadku nie narzekam, bo to kochane, wrażliwe, wdzięczne, uczuciowe zwierzątko...w sumie imię nie odzwierciedla oryginalnej postaci..;)
imię zresztą wybrała sobie sama - nie reagowała zabardzo na imię, które miała z DT, Aryę;) i kilka innych tez olała, a na Ciri zaczęła strzyc uszkami i popatrzyła na mnie..więc takie imię zostało...

Jaskier - biało-rudy, z plamkami w kształcie uśmiechu na pleckach (chyba, że jest czymś zdenerwowany lub zaciekawiony, to plama ust się zmienia na grymas) i rudym serduszkiem na łapce, też czerwcowy, tylko będzie miał roczek dopiero. Wiadomo było, że Ciri musi miec rodzeństwo, ale z różnych względów trochę się to opóźniło...tym razem to ja go upatrzyłam..ujął mnie swoim pysiem, opisem i minką podobną do kotka, którego czasowo mieliśmy na święta - może ten ostatni to nie najlepszy powód, zeby kota brać, ale sumując wszystko nie mogłam się oprzeć...fakt, że potem się okazało całkowitym przeciwieństwem Kajtusia....
Bestyja ruchliwa, dominująca nad Ciri (chociaż ta jak już ma naprawdę dość potrafi się obronić), żarłoczna, pięknie witająca jak się wraca do domu, z dziecięcym, ujmującym pysiem kiedy śpi...acha i na kapciach męża lubi spać z jakiegoś powodu, więc drugie imię to Klapek ;) Jaskier jak najbardziej charakterem odpowiada pierwowzorowi, miał mieć inaczej na imię, ale jakoś Jaskier bardziej pasowało i tak już zostało...a jak ktoś zna oryginalnego Jaskra to każdy wie, jaki był i że był malowniczą, uroczą, budzącą pozytywne uczucia mimo wszystko i takie też jest mój! :)

Dzięki temu, że są tak inne jest dużo ciekawiej w domu i kazde ma to coś, za co się je kocha! :)

Szare_oczy

 
Posty: 6
Od: Pon mar 31, 2014 19:10

Post » Śro kwi 09, 2014 20:16 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Bura Pysia
Pysia to kicia ze schroniska na Marmurowej w Łodzi. Decyzja o adopcji była podjęta całkowicie świadomie, po rozważeniu wszelkich za i przeciw postanowiłam udać się do schroniska osobiście. Wcześniej przeglądałam informację o kotach do adopcji i wiele z nich mocno mnie poruszyło ale uznałam, że lepiej będzie jeśli się udam tam osobiście i dam kotu samemu wybrać. I tak właśnie się stało. Pojawiłam się na Marmurowej, wolontariusz wprowadził mnie do Kociarni. Moimi jedynymi kryteriami była łagodność kota i płeć (miałam nie miłe wspomnienia z kocurem, który był wobec ludzi bardzo agresywny). Wiek nie grał roli. Pierwsza kicia, której zostałam przedstawiona była wobec mnie bardzo sceptyczna, raczej nie zapałała do mnie wielką miłością. Jako druga czekała Pysia (wtedy nazywana Kalinką). Siedziała sama w klatce, schowana za drapakiem i niepewnie spoglądała na mnie swoimi wielkimi zielonymi oczkami. Po chwili miziania Pysia zaczęła mocno mruczeć, ocierać się o moją rękę, a później podeszła bliżej. Była bardzo spragniona wszelkiego dotyku i czułości, a przy tym była tak niesamowicie piękna i duża! I decyzja zapadła. Królewna pojechała z nami do nowego domku.
Obrazek

Artyna

Avatar użytkownika
 
Posty: 503
Od: Śro kwi 09, 2014 19:10
Lokalizacja: Łódź/Sieradz

Post » Pt maja 02, 2014 17:02 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Piętnaście lat temu na Mazurach, na podwórku przy kamienicy, w której mieszkała moja babcia, upatrzyłam sobie kotka. Miałam 4 lata, więc gadania mojej matki, że nie, że brudne, że robaki, pchły i nie dotykać, nie brałam sobie do serca. Aż pewnego razu dostałam po łapach i usłyszałam, że jak jeszcze raz dotknę jakiegokolwiek "pchlarza" z podwórka to będzie kara. No więc razem z rezolutną kuzynką poczekałyśmy, aż sam wejdzie do rozstawionej torby na zakupy i zaniosłyśmy go (nie dotykając samego kota) na piętro, do mieszkania babci, gdzie ona i mój tato od razu się w nim zakochali - trochę sceptyczna (i nadal obrażona) była mama, która zarządziła wypuszczenie kotka z powrotem na podwórko. Parę dni później wybieraliśmy się na spacer i jak tylko wyszliśmy z budynku kotek zaczął się do nas łasić, więc tak spontanicznie (do dzisiaj nie wiem jak to się w ogóle stało, biorąc pod uwagę charakter mojej matki) wzięliśmy go w koc z samochodu i pod pachą do weterynarza. Z wyprawką i zaszczepionym kotem wróciliśmy do babci, a po wakacjach do domu, 400 kilometrów dalej. Kotek Icek był z nami od tamtej pory przez cały czas, przeżył wszystkie kilka przeprowadzek i był naprawdę dumnym, mądrym kocurem. Kiedy tak pomyślę, trudno się dziwić, że po jego odejściu musieliśmy mieć nowego kota w domu - w większości moich wspomnień Icek był cały czas z nami i dziwnie jest tak po całym życiu spędzonym ze zwierzakiem przyzwyczaić się do pustego domu. To, oraz fakt, że niedługo jadę na studia i mama zostanie w domu sama - oczywiście to właśnie do niej Icek przywiązał się najbardziej i jej najbardziej go brakuje, ale mi nawet teraz łezka się w oku kręci kiedy o nim myślę. Icek miał zapalenie trzustki, niestety niewłasciwe leki (o czym dowiedzieliśmy się niestety już w tej ostatniej chwili) jakie dostał wywołały niepożądaną reakcję, z którą już jego stary organizm nie mógł sobie poradzić i trzeba było podjąć decyzję o uśpieniu. Odszedł w Wielki Czwartek. Pamiętam jak przyszłam po niego do weterynarza po pierwszej kroplówce a on się tak ożywił na mój widok. Zupełnie inaczej było w czwartek - nadal miał miękką sierść, a kiedy schyliłam się, żeby ucałować jego główkę po raz ostatni poczułam, że nawet jego zapach się nie zmienił - ciągle był przesiąknięty zapachem czystej pościeli i kremem do rąk mamy. I tylko potworny ból jaki miał w oczach, tak wielki, że już nawet nie rozpoznawał mnie i mamy, uświadomił mi, że jego czas już dobiegł końca. To był dobry, kochany kot.

Zaledwie tydzień później trafił do nas Dymek, który ma bardzo dziwne umaszczenie - znaleźliśmy go przez ogłoszenie w internecie. Na zdjęciach wyglądał na czarnego, a mamie bardzo zalezało na tym, aby nowy kot był jak najbardziej podobny do Icka. Niestety, Dymek jest... dymny. Ale jest młodziutki i energiczny i zajmuje bardzo dużą część naszego życia. Co prawda czasami jest trochę głupkiem, co odróżnia go od statecznego Icka, ale chyba z tego wyrośnie.

alamiodek

 
Posty: 2
Od: Pt maja 02, 2014 14:38

Post » Śro maja 21, 2014 20:26 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Zawsze chwiałam mieć kota... Na nieszczęście dla mnie mam rozsądnych rodziców, którzy zdawali sobie sprawę z tego, że to nie jest możliwe z racji częstych wyjazdów. Potem dorosłam, poznałam wspaniałego faceta i postanowiliśmy razem zamieszkać. Mieszkaliśmy tak sobie spokojnie kilka lat kiedy ktoś na forum, na którym udziela się mój drugi połówek wstawił zdjęcie 3 wiejskich championów, które szukają domu. A mieszkały one niedaleko nas... Po krótkich i mało burzliwych naradach zdecydowaliśmy się zaadoptować jednego kociaka. Okazało się, że został jeden chłopczyk i dziewczynka. Pojechaliśmy zobaczyć łobuzy. Dziewczynka była trochę nieśmiała, a chłopak wzięty na ręce... pościł do mojego faceta oczko!Tym sposobem w naszych 4 ścianach pojawił się Venflon! Było to w połowie grudnia 2012 roku.

Nocą przed adopcją zastanawialiśmy się jak nazwiemy naszego kotka. No i zaproponowałam żeby miał na imię Venflon... A mój postrzelony mężczyzna zamiast wybić mi to z głowy od razu się zgodził na to szalone imię!
Venflon jest czasami Flonkiem, Floncisławem, Flonciszkiem, Totolotkiem lub Totekhamonem. Albo wrednym sierściuchem, gdy znowu dręczy moje kwiatki...
Bez względu jednak na to jak w danej chwili na niego wołamy to uważam, że była to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. A poza tym wet się ubawił do łez gdy mu zakładał kartotekę.

Zresztą jeśli kiedyś będę miała duży dom to zamieszkają w nim jeszcze Bypass, Holter, Doppler i Rentgen...

Qlka

Avatar użytkownika
 
Posty: 508
Od: Nie maja 18, 2014 21:12
Lokalizacja: Myszków

Post » Pon maja 26, 2014 21:21 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Pewnego jesiennego wieczory byłam z wizytą u mojej mamy. Było to jakoś w okolicach października lub listopada. Mokro i zimno na worze - ogólnie nieciekawie. Moja mama mieszka na samiutkim końcu miasta i do tego nie ma ogrodzonego podwórka to często się zdarza, że znajduje jakieś małe zwierzątka pod drzwiami. Dużo ludzi po prostu chamsko podrzuca maluchy.
Już zbierałam się do wyjścia, gdy przybiegł mój chłopak z kociątkiem w rękach mówiąc, że znalazł maleństwo kulące się w winogronie. No myślałam, że mi się serce rozpuści. Moja mam miała wtedy już jednego kota i nie chciała następnego, więc poczułam się zobowiązana przygarnąć kicię. Nie wyglądała najlepiej. Była zmarznięta i głodna, cała brudna z chorymi uszkami.
Dziś jest ze mną już dwa lata i muszę powiedzieć, że jej przygarnięcie to najlepsza decyzja w moim życiu.

Drugi kot trafił do mnie z "drugiej ręki", bo, niestety, nie był zbyt lubiany przez współlokatorów poprzedniego właściciela. Mam go dopiero od kilku miesięcy. Jest kochanym kocurkiem ale jeszcze nie nabrał w pełni zaufania do mnie, co mam nadzieję, z czasem się zmieni.

rejcz

Avatar użytkownika
 
Posty: 126
Od: Sob sty 11, 2014 20:04

Post » Wto sie 19, 2014 13:14 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Witam na wstępie jako świeża kocia mama. Moja/Nasza historia:

15 lat temu:
Marzenia o zwierzaku, nieskończenie duza ilość rozmów z Radzicami na temat chęci przygarnięcia: psa/kota/królika/chomika. Wszystko jedno- byleby futrzany słodziak do kochania. Ale wiadomo: "Masz 10 lat, szkołę i nie zajmiesz sie zwierzakiem odpowiedzialnie. Znudzi ci się. Poza tym gdzie do mieszkania w bloku futrzak?! (sic.)" Dokarmiałam ukradkiem wszystkie osiedlowe przybłędy i biedy, które sie nawinęły. I na marzeniach sie kończyło.

6 lat temu:
Wychodzę z domu rodzinnego, zaczynam mieszkać z chłopakiem, studia, praca. Wynajęte mieszkanie i właściciele niechętnie przyjąć kolejnego lokatora. Marzeń ciąć dalszy tylko coraz bardziej zaczynają sie precyzować - KOT to jest to!

Lipiec 2014:
Odwiedzam Rodziców na weekend, umawiam sie z Tż na 21szą (jak w pięknej piosence), otwieram drzwi i wpuszczam Tż do mieszkania, po chwili dostrzegamy, ze z pokoju do pokoju przebiega mały kotek (pewnie wpadł nam jakimś cudem do mieszkania miedzy nogami). I tutaj szok, radość i mnóstwo śmiechu sytuacyjnego. Okazuje sie, ze Kocurek łasi sie niemiłosiernie i wcale nie wygląda na dzikiego. W skrócie co nastąpiło później: Tesco całodobowe, żwirek, karma. Akcesoria od mojej Siostry bo miała swego czasu znajdkę. Następnego dnia wizyta u weta: odrobaczenie, odpchlenie i przegląd. Okazuje się, ze kot to w rzeczywistości kotka ( chociaż o ile nie znam sie na określaniu płci) intuicja podpowiedziała mi to wcześniej) :) I tak dzis mija niespełna miesiąc odkąd kotka jest u mnie. Ma na imię Frania, skradła serca moim bliskim, rodzice zaczęli zastanawiać sie nad własnym małym przyjacielem a ja pisząc to mam mokre oczy bo jestem w pełni świadoma tego, ze po 25 latach spełniło sie jedno z moich największych marzeń i czerpię z kazdej chwili z moim szkrabem tyle szczęścia ile tylko mogę ^_~ Poza tym cudowność sytuacji polega na tym, ze to nie ja wybrałam ją a ona wybrała mnie- cóż miałam zrobić? :P

Agnieszkasko

Avatar użytkownika
 
Posty: 6
Od: Wto sie 19, 2014 11:15

Post » Wto sie 19, 2014 21:07 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Super wątek.
Koty przewijały się w moim życiu , ale tak na zasadzie jest to jest. Ale był okres ponad dwóch lat kiedy kota nie było. Teraz na serio zapragnęłam kota było to 15 lat temu.
Kotkę zamówiła mama u pewnej znajomej kotkę kolorową dziś wiem ,że to szylkrecia.
Oczekiwałam na kotkę, a w między czasie mama w mediach znalazła ogłoszenie o persach do sprzedania. Jak się okazało persy mieszkały blisko nas. Kosztowały jak dziś pamiętam 400 pln. Rodzice utytułowani byli. To był nasz pierwszy rasowy kot..... Dziś ma bodaj 14 lat.
Pers biały z liliowymi znaczeniami przybył do domu . Po drodze były zakupy kuweta i tym podobne.
Kilka dni pużniej przyjechała kotka szylkretowa mieszcząca się na dłoni dziś dama 14 letnia.
Koty się dogadały ze sobą . Kilka lat potem trafiła się wpadka i kotka powiła 4 kociaki. Dwa kotki i dwie kociczki. Dwa maluchy zostały z nami, ale jeden zachorował i odszedł. Jego brat jest wielkim 11 letnim rudzielcem - zawadiaką.
Około 4 lat temu przybył do stada maine coon w kolorze niebieskim.
Kociak był wyczekiwany i jest prawdziwie moim kotem.
Imiona kociaków to:
Ralfik pers 14 lat
Łatka kotka 14 lat
Rudy jej syn 11 lat
Bazyli MCO 3,6 roku.
Wszyscy oczywiście są kastrowani.
Zapomniała bym dodać ,że dokarmiam stadko 10 kotów. Osiem wysterylizowanych.
Koty to są magiczne zwierzaki.

persiak1

 
Posty: 1469
Od: Sob paź 17, 2009 17:04

Post » Wto wrz 02, 2014 10:38 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Po wielu latach mieszkania w wynajętych mieszkaniach gdzie ani właściciele ani współlokatorzy nie zgadzali się na kota (szczury, psy i inne tałatajstwo było ok, ale kot nie), wreszcie miałam dom, który mogłam zaoferować jakiemuś futerku.
Był jeden warunek, musi być znajdą z ogłoszenia albo schroniska.
No i na stronie adopcji TOZu pojawił się ON. Po jednej wizycie w domu tymczasowym, "nacieraniu się" innymi kociętami i kotami w TOZie (brak wysypki, kataru) zamieszkał ze mną.
Do tego dochodzi małe stadko podblokowych kotów, które pomagam dokarmiać.

Katisz

Avatar użytkownika
 
Posty: 6
Od: Nie sie 31, 2014 16:49

Post » Nie wrz 21, 2014 13:13 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Jestem szczęśliwą żoną i matką. W związku z tym, że moje dziecko ma bzika na punkcie zwierząt postanowiliśmy, przygarnąć jakiegoś sierściuszka. Ja sobie ubzdurałam - mrocznego, czarnego. Oczywiście jak na złość nikt takiego nie miał. W końcu udało mi się. Miał być do odbioru 12 maja tego roku. Pamiętam to jak dziś. W między czasie zakup żwirku, kuwetki, karmy i reszty niezbędnych akcesoriów. Ludzie jednak mnie olali. Ze łzami w oczach wróciłam do domu. Weszłam na tablicę i mówię: pierwsze ogłoszenie i biorę jeszcze dziś. I tak też się stało. Trafiła mi się piękna czarna kotka - Fjara. Od razu wizyta u weterynarza, odrobaczenie, przegląd etc. Jakoś jednak wszyscy na około mówili: jak kot to przynajmniej 2. No to nie spoczęłam. Zaczęłam rozglądać się za jakimś towarzystwem dla mojego czarnucha. Po miesiącu z fundacji zaadoptowałam trikolorkę, troszkę zapchloną więc otrzymała piękne imię Flo (pchła). No i są dwie krowy. Świetnie się mają. Obie już po sterylizacji. Ale jednak nie mogłam przestać myśleć o rudym. Niestety tu już jest trochę smutna historia. :( Dwa rudzielce, które miałam przygarnąć odeszły. Jeden z fundacji nie wygrał walki z chorobą. Drugiego 2 tygodniowe we śnie matka zadusiła niefortunnie. :( Staram się nie myśleć, że pecha przynoszę kotom. Więc mimo tego, że płakałam jak bóbr nadal szukałam. I znalazłam. Mają mi go przywieźć 3 października - koleżanka przy okazji wracając ze studiów mi go dowiezie, bo Fundacja ma troszkę daleko swą siedzibę. Już odliczam dni. Miska już jest. Imię wybrane - Frojd. Czekamy!
Zapraszam do moich sierściuszków: http://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=46 ... #p10787608

przekliniaki

Avatar użytkownika
 
Posty: 109
Od: Wto wrz 09, 2014 11:37

Post » Pon wrz 22, 2014 20:24 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

...
Ostatnio edytowano Nie paź 19, 2014 15:19 przez mandala20, łącznie edytowano 1 raz
Obrazek
Obrazek
Obrazek

mandala20

Avatar użytkownika
 
Posty: 629
Od: Pon wrz 22, 2014 15:41

Post » Pon wrz 22, 2014 20:40 Re: O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Brawa dla odważnej Mamy! Mandala20 a jakie imię otrzymała kotka? A co do "pani' to zatluklabym babsztyla! Moja Fjarka za młodu miała ropiejace krosty na głowie. Nie drapala się, nie potrzasala glowa. Nie wiadomo co to było. Wizyta u weta, antybiotyk, przemywanie głowy środkiem dezynfekujacym i moja Fjarcia ma głowę idealna . :)
Zapraszam do moich sierściuszków: http://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=46 ... #p10787608

przekliniaki

Avatar użytkownika
 
Posty: 109
Od: Wto wrz 09, 2014 11:37

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 35 gości