» Śro gru 24, 2008 22:45
Odwiedziłam dziś cmentarz z jedzeniem. Sytuacja wyglądała tak. Przy plandece zimny bufet zastałam - pieczony schab, szynka i pasztet. Już wiem, dlaczego moje cmentarniaczki tak się na szynkę rzucają. Zostawiłam im trochę surowego mięsa i mleko. Widziałam mamę moich siostrzyczek. Gdyby nie przycięte ucho, to pomyślałabym, że lada moment urodzi, taka szeroka. Siedziała i nie wiem czemu miauczała. Może ma pretensję o zabranie jej dzieci? Do jedzenia przy mnie nie podeszła.
Przy grobie p. Kozdrowicza koty niczego nie miały prócz zamarzniętej wody. Tam dałam ciepłe mleko, surowe mięso i sporo chrupek(3 tacki).
Przy kościele było jedzenie, więc nic nie kładłam.
Przy słupku 73 było w dużej miseczce z połowę chrupek. Nasypałam drugą miseczkę, dodałam mięso i ciepłe mleko.
Przy pięćdziesiątkach leżało trochę chrupek, dosypałam do pełna i dodałam mięso.
Nasz domek pod jałowcem przy 73 stoi, natomiast ten przy pięćdziesiątkach zniknął, ale w tajemniczy sposób, bo i grób zniknął, za którym on stał. Chciałam tam postawić nowy domek od Praksedy (dostałam 3 wczoraj, Agnieszko, dzięki!), ale w tej sytuacji nie wiem, czy to będzie dobre miejsce. Za to znalazłam nowe, pod jałowcem, na jedną małą budkę. Ale to już będę robić w tygodniu po Nowym Roku, bo teraz za dużo ludzi po cmentarzu się kręci, zwłaszcza w alejce pięćdziesiątek, prowadzącej do bramy.
Tego jedzenia na długo nie wystarczy (w sumie rozłożyłam 1,5 kg suchego i z 0,5 mięsa, mam nadzieję, że ktoś w ramach poświątecznej przechadzki wybierze się wspomóc tamtejsze koty.