A teraz Bryś, stary psina podobno 15 letni, ale tego naprawdę nikt nie wie.
Kiedy kupowałam ten dom okazało się, że za nim jest rozpadający się kurnik, a przy nim uwiązany sznurem, leżący na gołej ziemi pies. Kazałam właścicielowi tego psa zostawić, a on oczywiście się zgodził.
Pies śmierdział z odległości kilkunastu metrów. Nie miał już prawie sierści. Pożerały go wszoły, pchły i wszystko inne co tylko może się zalęgnąć. Pies miał też jakąś chorobę skóry i lekarz zabronił mi go dotykać bez rękawiczek. Był zagłodzony - miał już zanik mięśni. Na łapach u góry rany otwarte do samych kości. Pies nie chciał już nawet sięgać po jedzenie, które mu dawałam. Weterynarz powiedział, że on chce umrzeć tak bardzo go boli. Sam był zszokowany tym widokiem.
Zdecydowałam się na leczenie mimo, że nie dostałam żadnych zapewnień, że się uda. Pies dostawał jakieś zastrzyki, podawałam mu inne leki doustnie, robiłam jakieś dziwne okłady na łapy i karmiłam z ręki. Kupiłam mu budę i zamieniłam sznur na obróżkę - obecnie tamta obróżka nie zapina mu się na karku:-), trochę przytył. Pies żyje, a sąsiedzi są zdumieni. Psina jest cudna, wierna i kochana. Jest wolny i uwielbia tę wolność (w granicach posesji i łąki obok). Pomieszkuje w budzie i na werandzie. Jest cudnym puchaczem, łagodnym jak baranek. Lubi obszczekiwać wszystko wokół. Zgadza się z innymi psami i z kotami. Oto Bryś dziś_:)


