Dobranocka, autorka tego wątku sprzed czterech lat - to ja
Miałam wtedy szesnaście lat i swojego pierwszego kota - Lori, która została potem przechrzczona na Myszkę. Zdecydowałam się tu o tym napisać, bo od kwietnia nie ma jej niestety tam, gdzie być powinna. Odeszła tak niespodziewanie, jak niespodziewanie się pojawiła, pozostawiając po sobie pusty parapet, blizny na rękach i kosmatą sierść, która wciąż wychodzi z dywanu w salonie. Nieprzebolała strata, bo była kotką nieprzeciętnej urody, ale i przede wszystkim - niesamowitej inteligencji. Nie było miejsca, do którego się nie wślizgnęła, nie było drzwi, których by nie otworzyła i kota, któremu nie pokazałaby, gdzie rośnie kocimiętka. Bojowniczka pozostawiła po sobie w domu synka-z-przypadku, a w nim swoje oczy... ale bez tego szczególnego, Myszkowego spojrzenia, które znajomi nazywali "wilczym".
Przeżyłyśmy razem wiele przygód, dobrych, złych, smutnych, strasznych i na zawsze będę pamiętała, jak odprowadzała mnie na przystanek, kiedy rano szłam do szkoły i jak gruchała, gdy widziałyśmy się pierwszy raz każdego dnia.
To była nieustraszona kotka.