» Śro cze 15, 2005 9:41
I kolejny tydzień w domu minął niepostrzeżenie wypełniony moimi szaleństwami, zabawami i ciekawością, ale i perypetiami:
W połowie zeszłego tygodnia poznałam wreszcie Haberbuscha, a on poznał mnie. Pamiętacie – to ten żółw czerwonolicy, co mieszka z nami w domku. Najpierw przez szybę - chciałam mu podać łapkę na dzień dobry, a on (jak prawdziwy dżentelmen) chciał mnie w tą łapkę pocałować. Szyba jednak nie pozwalała. Weszłam zatem na górę, a tam nas znowu siatka dzieliła. Szkoda..., wydawał mi się sympatyczny. Osobiście, z bliska nie dane nam było się poznać – państwo nie pozwalają, twierdzą, że mógłby mi on krzywdę zrobić. E tam, odkurzacz to tak, ale Haberbusch? Przecież on jest taki fajny….
Lubię go również z innego powodu. On jada to, co i ja lubię najbardziej, czyli ryby. I za każdym razem gdy on jest karmiony, kawałek ryby jest gotowany dla mnie. Gorzej, że jada te ryby 1-2 x w tygodniu. Głuptas – ja jem trzy razy dziennie i jeszcze suchym pogryzam, a jemu raz na kilka dni wystarcza…
W piątek pani zadzwoniła do weta, że troszkę podkichuję i ona się martwi, bo to już prawie czwarty tydzień po szczepieniu i o reakcji poszczepiennej to już raczej mowy być nie może. Poza tym bawiłam się normalnie, apetyt miałam i ogólnie czułam się znakomicie. No, ale skoro pani (nie powiem, że w dużej mierze przez to forum) jest przewrażliwiona, to niech jej będzie. Poszłyśmy więc. Pan doktor mnie zbadał, zmierzył temperaturę (normalna) i stwierdził lekko zaczerwienione gardziołko i niewielką ropną wydzielinę z oczu. Dostałam więc Ronaxan, który mam brać przez tydzień i Lymphozil na wzmocnienie odporności. Przy okazji pani pokazała mój brzuszek, na którym widniały lekkie rudawe plamki. Pan doktor stwierdził, że prawdopodobnie jestem uczulona i na początek kazał odstawić wołowinkę. Szkoda, bo ja lubię wołowinkę….Pani go oczywiście posłuchała, ale od razu zadzwoniła na Olbrachta do lecznicy i na 24 czerwca zapisała mnie na testy. Wiecie może co to takiego? I czy dzięki tym testom będę mogła jeść wołowinkę? Bo pani mi mówi, że dzięki testom dowiemy się, co mnie uczula i wtedy skutecznie możemy z moim uczuleniem walczyć. Ma rację? Powiedzcie…
Sobota z niedzielą minęły najfajniej, gdyż wszyscy byliśmy w domu – ja, pani, pan i Haberbusch, o którego istnieniu, muszę przyznać, już zapomniałam. Szalałam, bawiłam się i zawsze ktoś podziwiał moje harce. Fajnie było – mówię Wam. W niedzielę też przyszła siostra mojego pana i całe popołudnie wdzięczyłam się do niej, co ona przyjmowała nie tylko z radością, ale wręcz z czułością…
Poniedziałek za to, był ciężkim dniem. Najpierw z rana, chcąc towarzyszyć mojej pani w przygotowywaniu mi śniadanka – niechcący zrzuciłam spodeczek, co wystraszyło mnie bardzo. Pani mnie przytuliła, powiedziała, że nic się nie stało, jednak kiedy chciałam jej pomóc zamiatać szkło, to mnie z kuchni wyrzuciła (bo niby mogłabym się pokaleczyć – mądrala jedna!). Śniadanie jednak dała – więc dałam jej spokój. I wiecie co, Ci moi państwo są fajni, w ogóle się na mnie nie gniewają. Jeśli coś zbroję, to do siebie mają pretensję, że nie myślą, a nie do mnie, że rozrabiam. Fajnie, nie?
I w poniedziałek znowu odwiedziliśmy weta. I znowu przyczyną była moja przewrażliwiona pani. W trakcie czułości obejrzała mój brzuszek i stwierdziła, że rude plamy z udek przeniosły się wyżej w kierunku szyi, wydają się większe i ona woli to pokazać. Zadzwoniła więc na Olbrachta, zapytała się kto przyjmuje i pojechałyśmy. Byłam u pani Ani Kucharskiej. Fajna – bez fartucha, sympatyczna, polubiłam ją od razu. I tam, w gabinecie jest akwarium z rybkami – można z rąk pani oglądać kolorowe rybki – podobało mi się. Pani Ania moimi plamkami się nie przejęła – powiedziała, że to dosyć łagodna reakcja alergiczna i spokojnie możemy czekać na testy. Pani pytała, czy czymś może mi łagodzić odczyn, to pani Ania zgodziła się na Pantenol… Przy okazji obejrzała mnie dokładnie i stwierdziła, że gardziołko mam już ładniutkie, oczka również i wyglądam na okaz zdrowia. Do końca jednak kurację utrzymywać będziemy. Po powrocie do domu brykałam zatem za trzech, by już ta moja pani nie miała wątpliwości, że doskonale się czuję.
Okazałam się również kotem zlewozmywakowym. Uwielbiam tam zaglądać, mimo, że pani szybciutko wszystko myje, bym resztek mi niedozwolonych sobie nie przywłaszczała, to ja i tak tam wchodzę i sprawdzam, czy aby na pewno porządnie to zrobiła. Bo ja jestem porządnym kotkiem!
Jak widzicie mimo paru zdrowotnych perypetii – języczek mam nadal sprawny i dalej gadam jak najęta. O wynikach testów powiadomię w kolejnym odcinku. Pani jest teraz śmieszna i wyrywa, to kawałek dywanu, to nitkę z kapy, to futerko z drapaka… Wszystko dokładnie opisuje i zamierza zabrać ze mną na testy. Spisuje też, czym myje, pastuje, pierze, co dokładnie jem i w ogóle. W śledczego się bawi. A ja jej, oczywiście, pomagam….