Blue pisze:Katarzynka01 pisze:Często się zgadzam z Blue, często korzystałam z jej wiedzy i doświadczenia, ale akurat z opinią o kocich nowotworach nie zgadzam się zupełnie.
Katarzynka01 - ale czy musimy popadać ze skrajności w skrajność? A może po prostu siebie z jakiegoś powodu nie rozumiemy w tym przypadku i źle interpretujemy to co chcemy przekazać?
Napiszę jak ja to widzę.
Ty masz rację w tym że czasem weci zapędzają się w próbach przedłużania życia kotom którym pomóc już się nie da. Czasem robią to opiekunowie lub dążą i naciskają na weta. Bywa że choroba ma taki przebieg iż diagnoza nie jest pewna i próbuje się o zwierzę walczyć choć szans nie ma ale o tym jeszcze nie wiadomo.
Ale będę szła w zaparte w swoim twierdzeniu - nowotwory złośliwe są różne i nie można uogólniać rokowań tylko na podstawie określenia: nowotwór złośliwy.
Czy dlatego że jakiś wet przedłuża walkę o życie mimo wskazań już do eutanazji - mamy uznać że diagnoza "nowotwór złośliwy" to z automatu ma być zaprzestanie leczenia i wyrok śmierci?
Uważasz że nie należy operować kotów z nowotworem złośliwym jeśli są wszelkie szanse na to że operacja przywróci je do zdrowia nawet za cenę utraty małżowiny usznej lub łapy czy ogona?
Uważasz że nie należy stosować terapii paliatywnej u kotów z diagnozą nieoperacyjnego nowotworu złośliwego, jeśli nie jest obciążająca dla zwierzęcia i może mu dać jeszcze trochę fajnego życia?
Dopytuję się - bo tak naprawdę nie wiem o czym tak naprawdę piszesz a raczej - co jest Twoją wizją prawidłowego, właściwego postępowania w sytuacji gdy opiekun kota usłyszy: no niestety, badanie wycinka wykazało zmianę złośliwą.
Moją jest spytanie się weta - jaką dokładnie i co mamy w opcjach biorąc pod uwagę rodzaj nowotworu, jego umiejscowienie, specyfikę danego kota. I na podstawie tego co usłyszę oraz własnych przemyśleń - dalsze decyzje. Bywa że tą decyzją będzie eutanazja. Bywa że słowa: oczywiście, tniemy łapę jeśli jest duża szansa na to że pozbędziemy się gada raz na zawsze.
Miałam koty z nowotworami, mięsakiem poszczepiennym, nowotworem trzustki, nowotworem kości, pomagałam znajomym np. w podawaniu leków kotom onkologicznym lub w opiece nad nimi po operacjach, dziś została uśpiona moja była tymczaska Zuzia, z powodu nowotworu nadnerczy. Naprawdę, nie jest to dla mnie temat czysto teoretyczny.
Nie popadam w żadne skrajności, gdzie Ty to zobaczyłaś w moich postach?

Co do nowotworów złośliwych u kotów, mam zupełnie inne o tym zagadnieniu zdanie niż Ty.
Po pierwsze - wykrycie na wczesnym etapie. Doskonale wiesz, że u kota to akurat szalenie trudne. Często profilaktyka nie wykazuje nic niepokojącego, nie ma żadnych niepokojących objawów, kot nie pokazuje, że coś złego się z nim dzieje, a gdy już postawiona zostaje diagnoza często jest zbyt późno na ratunek. Tak, wiem co mówię i mogę to zilustrować przykładami nie tylko moich, ale i znajomych kotów.
Wkładasz mi w usta (w klawisze) rzeczy, których w ogóle nie powiedziałam. Wypraszam sobie. Nigdzie nie napisałam o odstąpieniu od opieki paliatywnej, gdzie to wyczytałaś w moich postach? Ale jest różnica pomiędzy opieką paliatywną, a inwazyjnymi sposobami na podtrzymanie życia które gaśnie i nie ma ratunku.
Nigdzie nie napisałam, że należy odstąpić np od operacji gdy ona daje szansę na poprawę a nawet wyleczenie. Ale robienie tego na siłę, za wszelką cenę uważam za zbrodnię, za znęcanie się. I rolą mądrego weta, nawet gdy opiekun nalega, jest wytłumaczenie, że inwazyjne i bolesne zabiegi nie mają sensu bo raczej trzeba skupić się na zapewnieniu komfortu kotu w ostatnich dniach. Ty piszesz, że "czasem weci...", otóż wcale nie czasem a często oferują stresujące badania, inwazyjne terapie o których doskonale wiedzą, że prowadzą donikąd. Niech zgadnę - dla kasy? Są też weci obrońcy życia, znam takich. Polega to na tym, że bez względu na dobrostan kota oni do końca go "leczą", kot umiera, a oni "leczą". Nikt mnie nie przekona, że to normalne i nie warte potępienia.
Nigdy nie zapomnę sk..., który umierającemu Dżygitowi robił USG, wynik był fatalny, a on koniecznie chciał zrobić biopsję. Po co? Biopsję, której Dżygit i tak by nie przeżył. Nie wiem. Dla swojej wiedzy, dla kasy, dla jaj? Po co?
Bardzo kochałam i kocham moje koty, zrobiłabym wszystko dla ich ocalenia, ale jest granica poza którą opieka i terapia przeradzają się w znęcanie. I w zasadzie, tak to odbieram, człowiek robi to dla siebie, nie dla ukochanego kota.
Reasumując - z nowotworami u kotów (ale też i psów) mam zupełnie inne doświadczenia niż Ty. Złe.